Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To co, żeuratował mi życie, dalej go nie lubię.- Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli martwić się jużpodziałami na frakcje, zanim to się skończy.Myślę, że tobędzie fajne.Nic nie mówię.Nie mam ochoty zaczynać się z nim tukłócić.Ani przypominać mu, że nie uda się tak łatwo prze-tłumaczyć Nieustraszoności i Serdeczności, żeby dołączyli dobezfrakcyjnych w ich krucjacie przeciwko systemowi frakcji.Może dojdzie do kolejnej wojny.Drzwi wejściowe sięotwierają i wchodzi Edward.Dzisiaj ma przepaskę z na-malowanym niebieskim okiem i półprzymkniętą powieką.Zaduże oko na jego skądinąd ładnej twarzy wygląda jednocześniegroteskowo i zabawnie.- Eddie! - woła ktoś na powitanie.Ale zdrowe oko przybysza zdążyło już powędrować wkierunku Petera.Edward rusza przez pokój, mało niewykopując komuś po drodze puszki z jedzeniem.Peter wciskasię w cień przy framudze drzwi, jakby chciał się w nim rozmyć.Edward zatrzymuje się parę centymetrów przed stopamiPetera, a potem nagle wykonuje dynamiczny ruch, jak gdybyzamierzał zadać mu cios pięścią.Peter odskakuje do tyłu takgwałtownie, że uderza głową w ścianę.Edward szczerzy się, awszyscy bezfrakcyjni dookoła nas wybuchają śmiechem.- W dziennym świetle nie jest tak odważny - stwierdzaEdward.- Uważaj, żeby nie dawać mu żadnych sztućców.Niewiadomo, co mógłby nimi zrobić.- Wyrywa Peterowi z rękiwidelec.- Oddawaj - burzy się Peter.284 Edward wolną ręką chwyta go za szyję i ściska międzypalcami zęby widelca, tuż przy grdyce Petera.Ten sztywnieje,krew napływa mu do twarzy.- Siedz cicho przy mnie - cedzi ściszonym głosem.-Boinaczej zrobię to jeszcze raz, tylko wtedy wbiję ci go wprzełyk.- Wystarczy - mówi Evelyn.Edward upuszcza widelec i uwalnia Petera.Idzie przezpokój i siada obok osoby, która chwilę wcześniej nazwała go Eddim".- Nie wiem, czy wiesz, ale Edward jest trochęniezrównoważony - informuje mnie Tobias.- Domyśliłam się.- Pamiętasz tego Drew, który pomógł Peterowi ze sztuczkąz nożem do masła? Okazało się, że kiedy został wyrzucony zNieustraszonych, próbował przyłączyć się do tej samej grupybezfrakcyjnych, do której należał Edward.Zauważ, że niewidziałaś nigdzie Drew.- Edward go zabił? - pytam.- Mało brakowało.Pewnie dlatego ta druga, która sięprzeniosła, chyba miała na imię Myra, zostawiła Edwarda.Była za delikatna, żeby to znieść.Czuję pustkę na myśl o Drew, który omal nie zginął z rąkEdwarda.Drew też mnie zaatakował.- Nie chcę o tym rozmawiać.- Dobrze.- Tobias dotyka mojego ramienia.- Ciężko być ciznowu w domu Altruistów? Miałem spytać wcześniej.Możemy przenieść się gdzie indziej.Kończę drugi kawałek chleba.Wszystkie domy Altruistówsą identyczne, więc ten salon wygląda dokładnie tak samo jakmój, a to rzeczywiście budzi wspomnienia, jeżeli dobrze siętemu przyjrzeć.Zwiatło wpadające każdego ranka przezżaluzje na tyle tylko, żeby ojciec mógł czytać.Nie czuję sięjednak przytłoczona.To dobry początek.285 - No, łatwo nie jest - odpowiadam.- Ale znów nie takciężko, jak myślisz.Unosi brwi.- Naprawdę - zapewniam.- Symulacje w siedzibieErudytów.w pewnym sensie mi pomogły.Trzymać się.-Marszczę czoło.- A może nie.Może pomogły mi przestać siętrzymać tak kurczowo.- To brzmi sensownie.- Kiedyś ci o tymopowiem.- Mój głos wydaje się odległy.Dotyka mojego policzka i - chociaż w pokoju jest mnóstwoludzi, pełno śmiechu i rozmów - powoli mnie całuje.- Niezle, Tobias - odzywa się facet po mojej lewej stronie.-Nie zostałeś wychowany na Sztywniaka? Myślałem, że wy,ludziska, pozwalacie sobie najwyżej na to, żeby trzymać się zaręce czy coś w tym stylu.- To skąd by się wzięły dzieci Altruistów? - Tobias unosibrwi.- Są powoływane do życia samą siłą woli - wtrąca kobieta,która siedzi na poręczy fotela.- Nie wiedziałeś?- Nie, nie wiedziałem.- Uśmiecha się.- Przepraszam.Wszyscy się śmieją.Wszyscy się śmiejemy.Przychodzimi do głowy, że to może prawdziwa frakcja Tobiasa.Niemają jednej wspólnej cechy.Są różnobarwni, zajmują sięróżnymi rzeczami, mają różne zalety i wady.Nie wiem, co ich łączy.Z tego, co mi wiadomo, ich jedynąwspólną płaszczyzną jest niepowodzenie.Zresztą cokolwiekich zespala, wydaje się wystarczające.Patrząc na Tobiasa, czuję, że w końcu widzę go takiego,jakim jest, a nie takiego, jakim jest wobec mnie.Więc na ile goznam, skoro wcześniej tego nie dostrzegałam?Słońce zaczyna zachodzić.Sektor Altruistów nie milknie.Nieustraszeni i bezfrakcyjni snują się po ulicach, niektórzy zbutelkami w ręce, niektórzy z bronią w drugiej.Przede mnąZeke pcha Shaunę na wózku inwalidzkim przed286 domem Alice Brewster, dawnej przywódczyni Altruistów.Nie zauważają mnie.- Jeszcze raz! - prosi Shauna.- Na pewno?- Tak!- Dobrze.- Zeke zaczyna biec z wózkiem.W pewnej chwili,kiedy jest tak daleko, że ledwie go widzę, odpycha się, zwisana rączkach wózka i razem pędzą środkiem ulicy.Shaunakrzyczy, Zeke się śmieje.Skręcam w lewo na następnym skrzyżowaniu i ruszampopękanym chodnikiem do budynku, gdzie Altruiści odbywająswoje comiesięczne spotkania frakcyjne.Chociaż mamwrażenie, że minęło dużo czasu, odkąd tam szłam, pamiętam,gdzie się znajduje.Jedna przecznica na południe, dwieprzecznice na zachód.Idę, a słońce pochyla się w stronę horyzontu.W wie-czornym świetle okoliczne zabudowania blakną i wszystkiewydają się szare.Fasada siedziby Altruistów jest zwykłym betonowymprostokątem, jak wszystkie inne fasady w sektorze tej frakcji.Ale kiedy otwieram drzwi wejściowe, wita mnie znajomywidok: drewniana podłoga i rzędy drewnianych ławek,ustawionych w kwadrat.Na środku znajduje się świetlik, którywpuszcza do środka kwadrat pomarańczowego światła.Tojedyna ozdoba tego pomieszczenia.Siadam na dawnej ławce swojej rodziny.Zwykle zaj-mowałam miejsce obok ojca, a Caleb obok mamy.Teraz czujęsię jak jedyna, która pozostała.Ostatnia z Priorów.- Aadnie tu, prawda? - Ojciec Tobiasa wchodzi i siadanaprzeciwko mnie, kładąc sobie ręce na kolanach.Dzieli nasświatło słoneczne.Marcus ma dużego siniaka na twarzy, tam,gdzie uderzył go Tobias.Jest świeżo ogolony.- Aadnie - przyznaję i się prostuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript