Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, tak, abso­lutnie.Na frzykład w hindi święte miasto Waranasi, tam gdzie bramini wyciągają fieniądze od fielgrzymów, nazy­wa się Dasaśwamedh-ghat.Szerokie, szerokie schody do rzeki Ganges.Absolutnie! Jest też Manikarnika-ghat.Kufuje się tam ogień, w domu ze skaczącym tygrysem na dachu.Absolutnie.Rzeźbiony tygrys.w technikolorze! Proszę sobie nie myśleć!.Ludzie wynoszą ten ogień w fudełku, żeby fodfalić zwłoki swoich bliskich.Stosy fogrzebowe robi się z drewna sandałowego.Nie wolno ich foto­grafować.Absolutnie.Nazwał ją Absolutnie-Mary, ponieważ nigdy nie mówi­ła jasno „tak” lub „nie”; zawsze „absolutnie tak” lub „ab­solutnie nie”.Nie ufając swojemu mózgowi - jedynej rze­czy, na której mógł ongiś polegać - od kiedy go zawiódł, Poplątany przestał mieć pewność w jakiejkolwiek sprawie.Dlatego też stanowczość Absolutnie-Mary najpierw wpra­wiała go w nastrój nostalgiczny, później napawała zawi­ścią, a na koniec stała się interesująca.Zdążył już zapo­mnieć o czymś takim jak zainteresowanie drugą osobą, więc kiedy zaczął odczuwać ucisk w dołku, przez dłuższy czas uważał, że przyczyną są chińskie pierożki, które przy­niósł do domu z knajpki przy High Street.Absolutnie-Mary miała trudności z opanowaniem an­gielskiego i, po części, właśnie to pociągało w niej biedne­go Poplątanego.Największy kłopot miała z literą „p”, któ­rą często zastępowała „f” lub „k”.Przechodząc przez hol z torbą na kółkach, potrafiła powiedzieć: „Idę na zakufy”, a gdy w powrotnej drodze Poplątany ofiarowywał się wnieść torbę po naszych frontowych ghatach, mówiła: „Ja­ki fan ufrzejmy”.Już z windy wołała przez kraty: „Dzię­kuję fanu bardzo!” (Niemniej jednak, kiedy posługiwała się hindi lub konkani, jej „p” zawsze trafiało we właściwe miejsce.)I tak dzięki jej tajemniczemu czarowi, który potrafił ściskać żołądek, Poplątany z pana przemienił się w jej fana.- Fan - powtórzył do lustra, gdy już zniknęła.Jego oddech zostawił na szybie ślad tego słowa.- Fan, fan, fan.- Okej.Ludzie różnie go nazywają, więc nie będzie się tym przejmował.Tym razem jednak postara się być fanem.2Od wielu lat nosiłem się z zamiarem spisania historii Absolutnie-Mary, naszej niani, kobiety, która wychowała mnie i moje siostry w równej mierze co nasza matka, i jej „fana” z Londynu, gdzie na początku lat sześćdziesiątych mieszkaliśmy w domu o nazwie Weverly House.Różne okoliczności sprawiły, że nie zrobiłem tego wcześniej.Niedawno jednak, po długiej przerwie, otrzymałem list od Absolutnie-Mary.Nasza aja donosiła mi, że ma dzie­więćdziesiąt jeden lat i przeszła poważną operację, oraz prosiła, bym przysłał jej trochę pieniędzy, ponieważ krę­puje ją świadomość, że jej siostrzenica, u której teraz mieszka w Bombaju w dzielnicy Kuria, ma tak skromne do­chody.Wysłałem pieniądze.Wkrótce otrzymałem list od owej bratanicy, Stelli, pisany tym samym charakterem co list od aji, którą - jak się dowiedziałem - niezmiernie wzruszyło, te pamiętam o niej po tylu latach.„Ciągle dowiaduję się o was czegoś nowego”, pisała Stella.„Wydaje mi się, że stanowicie część mojej rodziny.Być może ktoś z was pa­mięta moją matkę, siostrę Mary.Niestety nie ma już jej wśród nas.Teraz ja piszę listy w imieniu Mary.Życzymy wam wszelkiej pomyślności”.To przesłanie od bliskiej obcej mi osoby, otrzymane na wygnaniu, z dala od ukochanego kraju, w którym przy­szedłem na świat, poruszyło we mnie najgłębiej ukryte emocje.Oprócz tego obudziło wyrzuty sumienia, że tak mało zrobiłem dla Mary w minionych latach.Za wszelką cenę postanowiłem przelać na papier historię, która przez cały ten czas pozostawała nie spisana: historię naszej niani oraz tego cichego mężczyzny, którego nazwała „fanem”, nieświadomie wprawdzie, lecz z pewnym proroczym, romantycznym podtekstem.Jest to historia nie tylko tych dwojga, ale także nasza, moja.3Naprawdę nazywał się Mecir; my jednak mieliśmy mó­wić o nim Miszirsz z powodu pewnych niewidocznych akcentów w którymś z języków zza Żelaznej Kurtyny, gdzie akcenty takie, jak nam tłumaczyła nasza siostra Durré, musiały pozostawać niedostrzegalne.Ktoś mógłby je szpie­gować, wymazać albo zrobić z nimi jeszcze coś innego.Jego imię też zaczynało się na „m”, ale było w nim tyle komunistycznych spółgłosek, jak je nazywaliśmy: te różne „ż” i „cz” i „ł” beż żadnych spółgłosek na oddech, że na­wet nie próbowałem się go nauczyć.Początkowo chcieliśmy nadać mu imię jednego z pod­łych bohaterów komiksów: Mister Mxyztplk z Piątego Wy­miaru, który trochę przypominał Elmera Fudda i nie dawał spokoju Supermanowi, dopóki Supe nie zapędził go w kozi róg, każąc mu powiedzieć jego imię od końca, czyli Klptzyxm.Wówczas Mxyztplk zniknął w Piątym Wymiarze.Ponieważ jednak nie bardzo potrafiliśmy wymówić Mxyztplk (nie wspominając o Klptzyxm) zarzuciliśmy ten po­mysł.- Będziemy pana nazywać Poplątany - poinformowa­łem go pewnego dnia, żeby uprościć sprawę.- Pan Poplą­tany Miszirsz.- Miałem wtedy piętnaście lat i potrafiłem mówić ludziom takie rzeczy prosto w oczy, nawet osobni­kom mniej cierpliwym od pana Mecira po wylewie.Najmocniej utkwiły mi w pamięci jego różowe gumowe rękawice, których chyba nigdy nie zdejmował, dopóki nie zaczął odwiedzać Absolutnie-Mary.Pewnego razu powiedziałem mu coś obraźliwego, kiedy moje siostry, Durré i Muneeza, już chichotały w windzie, na co Mecir uśmiechnął się łagodnie, pokiwał głową i od­parł:- Możesz mnie nazywać, jak sobie chcesz.- I dalej polerował mosiężne klamki i poręcze.Jeżeli on zawsze ma reagować w ten sposób, to nie warto mu dokuczać, pomyślałem i wsiadłem do windy.Przez całą drogę na czwarte piętro śpiewaliśmy na cały głos I Can’t Stop Loving You, naśladując Raya Charlesa, co musiało brzmieć przeraź­liwie.4Przyszły wakacje roku 1962.Moja najmłodsza siostra Scheherezade miała zaledwie rok, Durré była kipiącą ener­gią czternastolatką, a Muneeza, ledwie dziesięcioletnia, zapowiadała się całkiem nieźle.We trójkę - a właściwie tylko Durré i ja, Muneeza bowiem natarczywie i nieskute­cznie starała się do nas przyłączać - stawaliśmy nad łóże­czkiem małej i śpiewaliśmy jej piosenki.- Żadnych piosenek dla dzieci - zaordynowała Durré, i tak zostało, bo chociaż miała rok mniej niż ja, była uro­dzonym przywódcą.Kołysanki, które śpiewaliśmy małej Scheherezade, pochodziły z repertuaru Chubby’ego Checkera, Neila Sedaki, Elvisa i Pata Boone’a.- Wracaj do domu, Speedy Gonzales! - ryczeliśmy, fałszując rozkosznie.Najczęściej jednak odgrywaliśmy prze­rzucanie, z podskokami, bel bawełny i najchętniej przerzucalibyśmy je przez cały dzień, gdyby nie narzekania maharadży B., który mieszkał pod nami.Przychodziła do nas wówczas aja i kazała nam się uspokoić.- Patrzcie, przyszła Jumble-aja, narzeczona Poplątanego! - wołała Durré, na co Mary strasznie się czerwieniła.Więc natychmiast intonowaliśmy kolejny, stosowny kawa­łek.Mała zaczynała się drzeć, ojciec wpadał do pokoju niczym rozjuszony buhaj, a nam nie pozostawało nic inne­go, jak zdać się na łaskę losu.Po roku mojego pobytu w Anglii, w szkole z interna­tem, ojciec postanowił sprowadzić tu całą rodzinę.Decyzji tej, jak zresztą żadnej innej, z nikim nie konsultował, na­wet z matką.Na początek wynajął dwa sąsiadujące ze sobą mieszkania w obskurnym kompleksie Graham Court w Bayswater, przy bezimiennej uliczce nieopodal kina ABC Queensway [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript