Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy jednak nasz okręt zbliżył się do przejścia, rozpoczął się atak z użyciem ognia greckiego na statek, który akurat przez nie przepływał.Z obu falochronów katapulty zaczęły miotać gorejące kule, w których świetle ujrzałem dziwny widok: ludzie Cezara gorączkowo rozbierali własne umocnienia, rzucając elementy wież i osłon w wodę.Pociski nie dolatywały do celu, ale wpadając do wody, powodowały gejzery pary, a od niektórych zajęły się owe pływające szczątki.Chmury dymu i pary stanowiły niebezpieczne przeszkody dla statku płynącego przed nami, przesłaniając kapitanowi widok.Statek zboczył z kursu, dodatkowo niesiony nagle zmienionym wiatrem wprost na północny falochron.Tuż za sobą usłyszałem głośne przekleństwo i obejrzałem się przez ramię.Pompejusz stał zaledwie o parę kroków, ale zdawał się mnie nie dostrzegać; cała jego uwaga była skupiona na bitwie.Statek przed nami jeszcze bardziej zszedł z kursu, pozbawiony teraz zdolności do manewru przez niekorzystny wiatr.Płynął prosto na kraniec falochronu, aż wreszcie, przynajmniej z naszej perspektywy, kolizja była już nie do uniknięcia.Usłyszałem, jak Pompejusz głośno wciąga powietrze.Zderzenie jednak nie nastąpiło.Statek prześliznął się obok zakotwiczonej tratwy i przez chwilę zdawało mi się, że znalazł się bezpiecznie po drugiej stronie.Jęk rozczarowania, jaki wydał z siebie wódz, uświadomił mi jednak, że się mylę.Statek pozostał w porcie; płynął teraz wzdłuż falochronu, ledwo unikając ocierania się o tratwy burtą.Wkrótce jednak znieruchomiał, przyciśnięty do nich wiatrem, wystawiony bezsilnie na ostrzał nieprzyjaciela.Wiwatujący ludzie Cezara mogli teraz zasypać go strzałami i ognistymi pociskami, ale widać woleli zdobyć go w stanie nienaruszonym.Jak się wnet przekonaliśmy, mieli do dyspozycji odpowiednie do tego celu środki.Do Pompejusza podbiegł znany mi już Skryboniusz.– Imperatorze, obejrzyj się do tyłu! Popatrz na miasto!Ostatni z transportowców postawił już żagiel i odbijał od nabrzeża, co oznaczało, że ostatni z osłaniających odwrót żołnierzy znaleźli się bezpiecznie na jego pokładzie; oznaczało to, że miasto jest teraz otwarte dla oblegających.Można się było spodziewać, że dzięki barykadom i pułapkom wciąż będą się oni przedzierać przez miasto, a jednak nabrzeże rozjaśniło się wieloma pochodniami.Wojska Cezara nie tylko zdążyły opanować port, ale nawet obsadzano już łodzie rybackie, które śmiało ruszały w stronę falochronu, z wyraźnym zamiarem zaatakowania unieruchomionego okrętu.Skryboniusz złapał Pompejusza za ramię.– Imperatorze, mam zawrócić i związać ich walką? Możemy ich odeprzeć i zyskać trochę czasu dla tego statku.– Nie! Nie możemy ryzykować, że sami wpakujemy się na falochron.Ten statek jest już stracony.Nie zdołamy go uratować.Gdybym mógł, sam bym go podpalił, żeby nie wpadł w ręce Cezara! Płynąć prosto do wyjścia!Skryboniusz wycofał się, a Pompejusz uderzył pięścią w maszt.– Jak on może posuwać się tak szybko? Co za pakt Cezar zawarł z bogami? Przecież to niemożliwe! Nawet gdyby ci przeklęci mieszczanie przeprowadzili jego ludzi bezpiecznie wokół każdej barykady i każdego rowu, jakim cudem aż tylu ich mogło tak błyskawicznie znaleźć się w porcie? Jakie szaleństwo każe im rzucić się za nami w pościg tymi łupinkami? Sam Cezar musi tam być i ich poganiać!Spojrzałem ku nabrzeżu i wyobraziłem sobie Cezara stojącego na jego końcu, w tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Pompejusz.Widziałem jego czerwoną pelerynę trzepoczącą na wietrze, czułem jego wzrok wpatrzony w nasz okręt, znikający w chmurach dymu i pary spowijających kanał portowy.Zamknąłem oczy i modliłem się, aby Meto stał tam u jego boku, cały i zdrowy, i aby był tam też Dawus, nie żałujący zbyt gorzko, że mnie posłuchał.Wyobraziłem sobie ich obu, syna i zięcia, stojących tam razem, i kurczowo trzymałem się tego obrazu.– Niech cię Hades pochłonie, Poszukiwaczu!Ocknąłem się z zamyślenia i ze zdziwieniem zobaczyłem utkwione we mnie palące spojrzenie Pompejusza.Jego oczy lśniły odbitymi płomieniami palącego się na wodzie drewna, przedzierającymi się przez dymną mgłę.– Jesteś człowiekiem Cezara, co?Pokręciłem głową, zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi.Twarz Pompejusza wykrzywiła się w grymasie.– Ten adoptowany niewolnik.twój drogi synek Meto.od lat dzieli z nim przytulny namiot.A ty jesteś jednym ze szpiegów Cezara, zawsze wobec niego lojalnym.Przyznaj się! Nawet Cezar nie mógłby tak szybko przerzucić tylu ludzi przez miasto, gdyby nie pomagający mu szpiedzy.Od jak dawna byłeś w kontakcie z mieszczanami? Jak dobrze znałeś te szczury uliczne, które mnie o mało nie zabiły? Czy to ty ich na mnie nasłałeś? Nic dziwnego, że błagałeś o ich nędzne życie!– Wielki, jesteś w błędzie.To, co mi imputujesz, jest niemożliwe.Zapytaj Tirona.Był ze mną przez całą drogę od samego Rzymu.– Tak, udało ci się przyssać do niego jak pijawka! Nawet jego wywiodłeś w pole.A Dawus? Musiał być twoim agentem, szpiegował mnie przez cały czas! A ja brałem go za idiotę!– To szalone zarzuty, Wielki.Gdybym zobaczył go teraz po raz pierwszy od przybycia do Brundyzjum, w czerwonym blasku ognia w środku nocy, nie poznałbym go.Wydawał się opętany przez coś nieludzkiego, nie wiedzieć, boga czy demona.Włosy zjeżyły mi się na karku.Przed nami widniało jeszcze więcej płomieni i dymu.Z obu stron słyszałem okrzyki szydzących z nas i przeklinających ludzi z obsady falochronów.Rozróżniałem skrzypienie napinanych katapult i balist.W naszym kierunku zaczęły lecieć ogniste kule, sycząc jak harpie.Skryboniusz wykrzykiwał rozkazy: „Katapulty i łucznicy, odpowiedzieć na ostrzał!” Pompejusz jednak wciąż wpatrywał się we mnie, nie zwracając uwagi na rozpoczynające się bezpośrednie starcie.– Wielki, ja cię nie oszukałem – pospieszyłem z zapewnieniem.– Nie ma tu żadnego spisku.Nie jestem człowiekiem Cezara.Schwycił mnie nagle za gardło.W jego uścisku poczułem ze zgrozą całą wściekłość, jaka musiała w nim narastać dzień po dniu, odkąd został zmuszony do ucieczki z Rzymu.Pociemniało mi w oczach; jego twarz zaczęła się rozpływać przede mną.Krzyki i wrzawa bitewna wokół nas zdawały się ledwo wybijać nad oszalały rytm mojego tętna.Kula ognia wylądowała tak blisko przy burcie, że zostaliśmy solidnie zmoczeni bryzgami wody, w ślad za którymi nad pokład napłynęła chmura pary.Żołnierze krzyknęli, ich szyk się na chwilę załamał, ale szybko stanęli znów w ordynku.Uścisk Pompejusza nie zelżał ani na moment.Usiłowałem rozluźnić jego zaciśnięte palce, ale bez rezultatu.– Jeżeli nie jesteś szpiegiem Cezara, powiedz mi więc to, z czym tu przybyłeś.Powiedz mi, kto zamordował Numeriusza!Przez cały czas wiedziałem, że to pytanie musi w końcu paść.Obracałem je w myślach, zwłaszcza w bezsenne noce, przygotowując się na tę chwilę.Zacząłem niemal do niej tęsknić.Ciążący mi sekret przygniatał mnie i pragnąłem zrzucić go z barków.Wstyd miał gorzki smak robaka, chciałem się z niego oczyścić.Ale w mojej wyobraźni to wyznanie zawsze jawiło mi się spokojne i pełne godności, na jakimś prywatnym posiedzeniu rady, gdzie wszyscy w napięciu czekają, aż je wypowiem – jak Edyp na scenie teatru.Nigdy nie przypuszczałem, że odbędzie się to w taki sposób: w ogniu bitwy, wśród śmierci i ciemności, oko w oko z Pompejuszem już na mnie rozwścieczonym i gotowym mnie zabić.Słowa ledwo przecisnęły mi się przez miażdżoną jego chwytem krtań.– Ja.go.zabiłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript