Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odkry­wasz wtedy, że nawet prości ludzie wcale nie są prości.Może niewinni, ale nigdy prości.Umysł ludzki nawet w swojej minimalnej wersji rozwojowej jest zbyt skompli­kowany, aby mógł być prosty.Tak więc wybacz, doktorze, ale proponuję, żebyś powrócił do swojej pierwszej hipotezy na temat Gharkida.Wierzę, że on myśli.Wierzę, że poszu­kuje Boga, jak my wszyscy.Lawler uśmiechnął się.Wiara w Boga to jedno, a po­szukiwanie Go to coś całkiem innego.O ile Lawler wiedział, Gharkid równie dobrze mógł być wierzący, na jakimś pod­stawowym, nieskomplikowanym poziomie.Jednak to Quillan był tym, który poszukuje.Zawsze bawiło Lawlera, jak inni ludzie przenosili własne potrzeby i niepokoje na ota­czający świat, po czym podnosili je do rangi podstawowych praw wszechświata.A czy znalezienie Boga było naprawdę celem, jaki oni wszyscy pragnęli osiągnąć, każdy z nich? Quillan, tak.Moż­na rzec, że taka była jego profesjonalna potrzeba.Ale Ghar­kid? Kinverson? Delagard? Sam Lawler?Lawler przyjrzał się uważniej Quillanowi.Do tej pory nauczył się czytać w twarzy duchownego.Quillan zwykle nakładał jedną z dwóch masek.Jedna była pobożna i szczera.Natomiast druga zimna, martwa, cyniczna i bezbożna.Zmie­niał jedną na drugą zgodnie z duchowymi sztormami, które szalały w jego udręczonym umyśle.Lawler podejrzewał, że w tej chwili otrzymuje pobożną wersję Quillana, prawdzi­wego Quillana.Powiedział:- Myślisz, że ja również jestem poszukiwaczem Boga?- Oczywiście, że tak!- Dlatego, że umiem zacytować kilka linijek Biblii?- Dlatego, że sądzisz, iż potrafisz żyć w Jego cieniu przez całe życie i ani przez chwilę nie akceptować faktu Jego istnienia.Taka sytuacja automatycznie powołuje do życia swoje przeciwieństwo.Zaprzecz istnieniu Boga i jesteś skazany na Jego poszukiwanie, choćby tylko po to, aby sprawdzić, czy masz rację co do Jego nieistnienia.- Co dokładnie opisuje twoją sytuację, ojcze.- Oczywiście.Lawler spojrzał na Gharkida, który cierpliwie sortował ostatni połów glonów, oskubując obumarłe pędy i wyrzucając je za burtę.Śpiewał sobie jakąś niemelodyjną piosenkę.- A jeżeli ktoś ani nie zaprzecza istnieniu Boga, ani Go nie akceptuje, co wtedy? - spytał Lawler.- Czy wtedy nie będzie on prawdziwie prostym człowiekiem?- Przypuszczam, że będzie, tak.Tyle że jeszcze nie znalazłem takiej osoby.- W takim razie proponuję rozmowę z naszym przy­jacielem Gharkidem.- Och, często rozmawiamy - powiedział duchowny.Wciąż nie było deszczu.Ryby postanowiły powrócić w zasięg sprzętu rybackiego Kinversona, ale niebo nie pod­dawało się.Rozpoczynali już trzeci tydzień podróży, a zapasy wody zabranej z Sorve zostały już poważnie uszczu­plone.Reszta zaczęła przybierać stęchły, słonawy smak.Oszczędzanie było ich drugą naturą, jednak poprzestawanie przez cały ośmiotygodniowy rejs na Grayvard tylko na tym, co mieli w zbiornikach, stanowiło ponurą perspektywę.Je­szcze nie nadszedł czas, aby zacząć zaspokajać pragnie­nie gałkami ocznymi, krwią i płynem rdzeniowym zwierząt morskich - sposoby, o jakich opowiadał Kinverson, który podobno stosował je podczas długich, samotnych, bezdeszczowych podróży - a sytuacja nie była jeszcze tak kry­tyczna, aby wydobyć sprzęt do destylacji morskiej wody.Stanowił on ostatnią deskę ratunku, był mało wydajny i kło­potliwy w użyciu, które polegało na powolnym, jednostaj­nym gromadzeniu pojedynczych kropel, co robiono jedynie w ostateczności.Mogli jednak zrobić coś innego.Surowa ryba, pełna wil­goci i zawierająca stosunkowo niewiele soli, stała się teraz nieodłącznym składnikiem ich codziennej diety.Lis Niklaus robiła, co mogła, aby oczyścić i pociąć ryby na smakowicie wyglądające filety; mimo to szybko im się znudziły, a cza­sami nawet wywoływały mdłości.Skutkowało również po­lewanie skóry i ubrań morską wodą.Redukowano w ten sposób temperaturę ciała, zmniejszając jednocześnie we­wnętrzne zapotrzebowanie na wodę.Był to także jedyny sposób utrzymania czystości, jako że świeża woda była zbyt cenna, aby używać jej do prania.“Pewnego popołudnia niebo nieoczekiwanie pociemniało i nad nimi oberwała się chmura.- Wiadra! - wrzasnął Delagard.- Butle, beczki, manierki, cokolwiek! Wszystko na pokład!Biegali jak duchy w dół i w górę po schodkach, wycią­gając wszystko, co nadawało się do łapania wody, aż zasta­wili cały pokład różnymi pojemnikami.Potem wszyscy rozebrali się i nago tańczyli jak szaleńcy w strumieniach deszczu, zmywając z ciała i ubrań skorupki soli.Delagard brykał na mostku jak krzepki satyr o włochatej piersi, tak wydatnej jak u kobiety.Lis, obok niego; długie, żółte włosy przykleiły się jej do pleców, a duże kule piersi podskakiwały jak planety grożące wy­padnięciem z orbit.Wychudzony, mały Dag Tharp tańczył z krzepką Neyaną Golghoz, która była tak silna, że mogłaby przerzucić go sobie przez ramię.Lawler stał samotnie przy maszcie, delektując się ulewą, kiedy podeszła do niego Pilya Braun, pląsająca z błyszczą­cymi oczami i ustami rozciągniętymi w szerokim, wyraźnie zapraszającym uśmiechu.Jej oliwkowa skóra wspaniale lśniła w strugach deszczu.Lawler tańczył z nią przez chwilę, podziwiając jej silne biodra i wydatne piersi, lecz gdy Pilya swoim zachowaniem zaczęła sugerować odtańczenie innego tańca w jakimś zacisznym miejscu pod pokładem, Lawler udał, że nie rozumie tego, co ona stara się mu zakomuni­kować, i po jakimś czasie dziewczyna odeszła.Gharkid podskakiwał na pomoście obok sterty swoich glonów.Dann Henders i Onyos Felk chwycili się za ręce i pląsali w koło w pobliżu kompasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript