Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Miałem robić za Kubę Rozpruwacza, ale mi przebranie nie wyszło - poinformował go na powitanie Wobbler.- Trzeba było wybrać Hannibala Lectera, to byś się nie musiał wysilać - doradził mu Yo-less.Oprócz gumowych pająków były też plastykowe nietoperze, ale staranniej zamaskowane (według Wobblera po pięćdziesiąt pensów od sztuki).Gości było sporo, choć w panującym półmroku trudno było stwierdzić, za co się poprzebierali.Jeden miał kupę szwów i śrubę w karku, ale okazało się, że to Nodj, który zawsze podobnie wyglądał.Było też paru maniaków komputerowych, którzy potrafili się niemal upić bezalkoholowym piwem, i kilka dziewczyn, które gospodarz zaledwie znał.Jak zwykle rozmowa kręciła się wokół spraw szkolnych i wiadomo było, że około jedenastej zjawi się tatuś którejś z panienek, ze stanowczym zamiarem zabrania pociechy z tej jaskini opilstwa.Krótko mówiąc - była to zwykła impreza u Wobblera.- Możemy w coś zagrać - zaproponował Bigmac.- Masz jeszcze jakieś pomysły? - spytał lodowato Yo-less.- Poddaję się - przyznał Johnny.- Możesz mnie oświecić, za kogo się przebrałeś?Pytanie adresowane było do Yo-lessa, który miał pół twarzy pomalowane na biało, a zamiast koszuli założył kamizelkę.Do tego owinął się kawałkiem sztucznej skóry z leoparda (albo czegoś innego), a na głowę wsadził melonik.- Baron Samedi, bóg voodoo - przedstawił się Yo-less.- „Bonda” nie oglądałeś czy co?- To rasizm - zauważył ktoś.- Na pewno nie, jeżeli ja to robię! - oburzył się Yo-less.- Jestem całkiem pewien, że baron Samedi nie nosił melonika tylko cylinder - zauważył Johnny.- W meloniku wyglądasz, jakbyś się nie domył przed wyjściem do biura.- Upiornie mi przykro, ale cylindra nigdzie nie mogłem znaleźć.- Może to jest baron Samedi od księgowości? - wyraził przypuszczenie Bigmac.Johnn’emu stanął przed oczyma pan Grimm - jeśli ktoś wyglądał jak zły duch księgowości, to właśnie on.- W filmie miał karty tarota i takie różne - zauważył Bigmac.- Tarot to europejski okultyzm, a voodoo afrykański - ocknął się Johnny.- Tym, co robili film, się pozajączkowało.- Tobie się pozajączkowało - oburzył się Wobbler.- Nie afrykański, tylko amerykański.- Amerykański okultyzm to Elvis Presley wiecznie żywy i tego typu bzdury - sprzeciwił się Yo-less.- Voodoo powstało w Zachodniej Afryce przy lekkich wpływach chrześcijaństwa.Sprawdziłem.- Jak chcecie, to mam normalne karty - zaofiarował Wobbler.- Daj spokój z kartami - zaproponował Yo-less.- Bo jak się moja mamuśka dowie, to dostanie szału.- Znowu? - Johnny średnio się zdziwił.- A tym razem dlaczego?- Bo karty to musowo czarna magia - mruknął ponuro „Baron” Yo-less głosem swojej mamuśki.Ktoś włączył magnetofon i zaczął tańczyć.Karty, gry czy heavy metal to nie czarna magia czy siły ciemności.Prawdziwe siły ciemności nie są czarne - są szare jak pan Grimm.Wysysają z życia cały kolor, zmieniają miasto, na przykład Blackbury, w atrapę pełną plastyku, nikomu niepotrzebnych wieżowców i budzących strach ulic.Zmarli są pełni życia w porównaniu z egzystującymi w takim mieście ludźmi.Wszyscy stają się szarzy i zmieniają w numerki, a potem ktoś gdzieś zabiera się do podliczania.Tak sobie rozmyślał Johnny, dopóki nie przywróciło go do rzeczywistości pytanie Wobblera:- Może byśmy zagrali w „Rozkazy”?- To już lepiej od razu iść po prośbie - parsknął Yo-less.- Obok mnie znają ciekawszą odmianę - zawtórował mu Bigmac.- Nazywa się: Daj piątaka albo pożegnaj się z kołem.- No to pozostaje nam tylko wyjść na ulicę - ocenił trzeźwo Wobbler.- Gdzie będzie pełno przebierańców drących się wniebogłosy.- Kilku więcej niczego nie zmieni - zauważył zgodnie z prawdą Johnny.- Czyli postanowione - ucieszył się Wobbler.- Słuchajcie wszyscy: robimy zjazd! Zjeżdżamy do.* * *Rzeczywiście - Centrum Handlowe imienia N.Armstronga pełne było ludzi, którym skończyła się wyobraźnia na halloweenowych imprezach.Chodzili grupami, przyglądali się ubiorom innych i komentowali, czyli zachowywali się jak co dzień.Jedyną różnicę stanowiło to, że okolica wyglądała niczym jedyny nocny sklep w Transylwanii.W neonowym blasku snuli się zombi, wiedźmy chichotały do kawalerów, mumie zjeżdżały po poręczach, a wampiry gawędziły wśród sztucznej zieleni, poprawiając sobie co chwila wypadające uzębienie.Pani Tachyon spokojnie gmerała w koszu na śmieci w poszukiwaniu nie całkiem zepsutych puszek.Różowe wdzianko Johnny’ego wzbudziło spore zainteresowanie, na szczęście bez propozycji, jakie sugerował kolorek.- Widziałeś ostatnio jakichś zmarłych? - spytał „Baron” Yo-less, korzystając z nieobecności Bigmaca i Wobblera, którzy poszli kupić coś do jedzenia.- Setki - odparł szczerze Johnny.- Nie chodzi mi o imitacje.- „Ich” nie widziałem.Martwię się, żeby im się coś nie stało.- Są martwi! Jeżeli istnieją, oczywiście - jęknął Yo-less.- Nic ich nie przejedzie, nikt ich nie obrabuje.Uratowałeś ich cmentarz, to o czym jeszcze mają z tobą gadać.Wiesz, między wami faktycznie istnieje różnica pokoleń.- Chce któryś owocowego węża? - spytał Wobbler.- Marcepanowe czaszki też są niezłe.- Wracam do domu - zdecydował Johnny.- Coś jest nie tak, tylko nie wiem co.Obok przeleciała dziesięcioletnia narzeczona Frankensteina.- Muszę przyznać, że nie jest tu zbyt zabawnie - ocenił Wobbler.- Leci w telewizji jakiś film o wampirach, to można go obejrzeć.- A pozostali? - zauważył Bigmac, bo reszta imprezowiczów rozmyła się w tłumie.- Wiedzą, gdzie mieszkam - stwierdził rzeczowo Wobbler, obserwując zakrwawionego ghoula zajadającego ze smakiem lody.- A o jakich wampirach ten film? - spytał Bigmac, przyglądając się raczkującej mgle.- Komputerowych - wyjaśnił Wobbler.- Pełno ich w okolicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript