Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby któreś z dzieci zachorowało, jakąż można by mu zapewnić pielęgnację? Szczęściem skończyło się na paru katarach i bólach gardła, które ustępowały szybko, bo chorzy musieli zachowywać się spokojnie i popijać rozgrzewające napoje.Jeszcze jedna sprawa wymagała szybkiego rozstrzygnięcia.Dotychczas chłopcy czerpali wodę z rzeki w porze odpływu, aby nie miała słonego posmaku.Ale kiedy lód pokryje rzekę w całości, nie sposób będzie nadal tak postępować.Gordon naradził się z Baxterem, swoim „naczelnym inżynierem”, nad środkami, jakie należało przedsięwziąć.Baxter, zastanowiwszy się, zaproponował poprowadzić z rzeki do kuchni rurę, zakopaną na kilka stóp w ziemi, aby woda w niej nie zamarzła.Było to przedsięwzięcie bardzo trudne i Baxter nie wywiązałby się z zadania bez kilku ołowianych rur, którymi na „Sloughi” doprowadzano wodę do toalet.Wreszcie, po wielu próbach, zapewniono dopływ wody do kuchni.Do oświetlenia groty nie brakło na razie oliwy do latarń pokładowych.Gdy minie zima, trzeba będzie jednak uzupełnić jej zapas albo robić świece z tłuszczu, który Moko przechowywał na wszelki wypadek.Aprowizacja nastręczała też w tym okresie małym kolonistom pewne trudności, gdyż polowanie i rybołówstwo nie przynosiły już dużych łupów.Wygłodniałe zwierzęta podchodziły wprawdzie często pod grotę, ale były to tylko szakale; Doniphan i Cross odpędzali je zazwyczaj kilkoma strzałami.Jednego dnia zjawiły się całą gromadą, liczącą ze dwadzieścia sztuk.Napaść tych zwierząt, wygłodniałych, a więc bardziej niż zwykle śmiałych, mogła okazać się groźna.Na szczęście nie zdołały wedrzeć się do groty, gdyż Phann zwietrzył je w porę.Trzeba jednak było zabarykadować drzwi hallu i kuchni.W tych niesprzyjających warunkach Moko musiał naruszyć zapasy z jachtu, oszczędzane w miarę możności.Gordon bardzo niechętnie godził się z tymi stratami, martwiąc się, że w, jego notesie rosną kolumny rozchodów, a przychód się nie powiększa.Istniał jednak spory zapas mięsa kaczek i dropi, podgotowanego i przechowywanego w hermetycznie zamkniętych baryłeczkach; Moko uciekał się do tej rezerwy, jak i do solonych łososi.Nie zapominajmy jednak, że w Grocie Francuskiej należało wykarmić piętnaście osób, liczących od lat ośmiu do piętnastu, obdarzonych wspaniałym apetytem.Jednakże chłopcy nie byli tej zimy całkowicie pozbawieni świeżego mięsa.Wilcox, nadzwyczaj przemyślny, gdy szło o zakładanie sideł, zastawiał ich mnóstwo nad rzeką.Były to wprawdzie zwykłe łapki, podparte drewienkami w kształcie cyfry 4, ale wpadała w nie czasem drobniejsza zwierzyna.Wspomagany przez kolegów, Wikox porozciągał także nad rzeką sieci rybackie ze „Sloughi”, zawieszając je na wysokich żerdziach.Wiele ptaków z Bagien Południowych, przelatując na drugi brzeg, wpadało w oka sieci.I choć większość uwalniała się bywały dni, że chwytano ich dość na obiad i na kolację.Najbardziej kłopotliwą sprawą było wyżywienie nandu.Service musiał szukać dla niego trawy i korzonków pod grubą, gdzieniegdzie trzystopniową warstwę śniegu.Ale czegóż by nie zrobił, aby dogodzić ulubieńcowi? Aczkolwiek nandu schudł tej zimy, nie było to winą jego troskliwego opiekuna; należało się spodziewać, że na wiosnę znowu się utuczy.Trzeba także powiedzieć, że oswajanie tego dzikiego ptaszyska nie posuwało się wcale naprzód, wbrew temu, co twierdził Service, który czuwał nad jego ułożeniem.„Jakiż to będzie wspaniały wierzchowiec” – mawiał, chociaż nikt sobie nie wyobrażał, jakim sposobem chłopiec zdoła go dosiąść.9 lipca Briant, wyjrzawszy za próg groty, stwierdził, że wiatr zmienił nagle kierunek, dmąc od południa.Oziębiło się tak znacznie, że chłopiec musiał szybko zawrócić; zaraz też powiadomił Gordona o nagłej zmianie temperatury.– Należało się tego spodziewać – odparł Gordon.– Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby ciężkie mrozy dały się nam jeszcze we znaki przez parę miesięcy!– A więc – powiedział Briant – „Sloughi” został zepchnięty o wiele dalej na południe, niżeśmy przypuszczali!– Zapewne – zgodził się Gordon – choć w naszym atlasie nie figuruje żadna wyspa w okolicach antarktycznych.– Rzeczywiście, to zupełnie niezrozumiałe.Naprawdę nie mam pojęcia, dokąd powinniśmy się skierować, gdyby nam się udało opuścić wyspę.– Opuścić naszą wyspę! – wykrzyknął Gordon.– Widzę, że nie przestajesz o tym myśleć!– Nigdy nie przestanę, Gordon.Gdyby tylko udało nam się sklecić łódź zdatną do morskiej żeglugi, nie wahałbym się wyruszyć na poszukiwania!– Zgoda! Zgoda.– powiedział Gordon.– To nic pilnego.Tymczasem zorganizujemy lepiej naszą kolonię.– Zapominasz, mój drogi – rzekł Briant – że każdy z nas ma rodzinę.– Oczywiście.oczywiście.Ale ostatecznie nie jest nam tutaj tak źle! Wszystko idzie niezgorzej.Bo i czegóż nam właściwie brakuje?– Wielu rzeczy, Gordon – rzekł Briant uznawszy dalszą dyskusję za zbędną.– O, na przykład nie mamy już opału.– Nie wyrąbaliśmy jeszcze wszystkich lasów na wyspie!– Ach, nie! Ale musimy zgromadzić nowy zapas drzewa, stary już się kończy.– Choćby dziś! – powiedział Gordon.– Spójrzmy tylko termometr.Termometr wiszący w kuchni wskazywał tylko pięć stopni wyżej zera, choć ogień aż huczał w palenisku.Wystawiony zewnątrz, wskazał niebawem siedemnaście stopni poniżej zera.Mróz, i tak ostry, mógł wzmóc się jeszcze, jeśli pogoda słoneczna i sucha utrzymywałaby się przez kilka tygodni.Już teraz temperatura w grocie obniżała się wyraźnie, choć suty ogień płonął w kuchni i dwóch piecykach w hallu.Około dziewiątej, po śniadaniu, chłopcy postanowili wyprawić się do Lasu Wilczych Dołów i przynieść jak największe naręcze drzewa.Kiedy nie ma wiatru, można chodzić bezkarnie po trzaskającym mrozie.Najdotkliwiej zawsze doskwierają ostre, siekące twarz i ręce podmuchy, przed którymi trudno się uchronić.Szczęściem dzień był cichy i niebo idealnie czyste – jakby powietrze zamarzło.Toteż chłopcy nie brnęli, jak wczoraj, w miękkim śniegu, padając się po pas, lecz wędrowali po skorupie twardej jak metal.Można tedy było, wyrównawszy krok, maszerować jak po zamarzniętym całkowicie Jeziorze Rodzinnym albo Rzece Zelandzkiej.Gdyby mieli kilka par owych „rakiet”, którymi posługuj się mieszkańcy krajów polarnych, albo sanki zaprzężone w lub reny, mogliby przemierzyć całe jezioro w najszerszym miejscu, z południa na północ, w ciągu paru godzin.Ale na razie nie zamierzali puszczać się na tak daleką wyprawę.Pójść do najbliższego lasu i przygotować odpowiednią ilość opału – oto zadanie, które należało natychmiast wykonać.Jednakże dostarczenie opału do groty było pracą bardzo ciężką gdyż chłopcy mogli nosić drzewo tylko w ręku albo na plecach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript