[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Dlatego mylisz sie, sadzac, zenasza muzyka jest niepotrzebna.I ze ja utracilas.To nieprawda.I ty o tym wiesz.- Uczucia biora u ciebie góre nad rozumem, Debbe - dodal Itka.- Co z tego, ze to miasto trochesie wyludni? W koncu zasluzyli na to.A ty.myslisz o ratowaniu jednostek.Pojedynczych ludzi,tych, których lubisz? To nieracjonalne.Mysl o gatunku.Jednostki nie maja znaczenia.Kotka wstala raptownie, przeciagnela sie, mierzac szczura zielonym, zlym spojrzeniem, wktórym przez sekunde zagrala i zablysla krwawa nienawisc gatunków.Itka nie drgnal nawet.BylMuzykantem i Debbe byla Muzykantka.Patrzyl, jak odchodzi na bok, pomiedzy osty ibaldachimy traw, wyniosla, dumna i niepokonana.Do konca.- Sentymentalna idiotka - mruknal, gdy byl pewien, ze kotka go juz nie uslyszy.- Zostaw ja - warknal Kersten.- Nie mozesz jej zrozumiec.- Moge - wyszczerzyl zeby szczur.- Ale nie chce.Tlumaczyc dlaczego, tez nie chce.Najwazniejsze, ze jest z nami.To dobra Muzykantka.Kersten, moze bysmy tak sobie wreszcieposzli?- Poszli? - usmiechnal sie pies.- Dlaczego mamy isc, jezeli mozemy pojechac?Dieter WipflerDieter Wipfler przetarl oczy wierzchem dloni, usilujac opanowac dreszcze, mdlosci i zawrótglowy.Wytarl spocone rece o spodnie, chwycil kierownice, ruszyl, gdy zapalilo sie zieloneswiatlo.Nie wiedzial, gdzie jest.Z cala pewnoscia nie byla to droga na Swiecko, na którejpowinien sie znajdowac.Ulice byly puste, wyludnione, jak ze zlego snu.Dieter Wipfler przymknal oczy, mocno jezacisnal, otworzyl.Co ja tu robie, myslal, mijajac krancówke tramwaju, gdzie ja jestem? Co ja turobie? Co sie ze mna dzieje, verfluchte Scheisse, ich muss krank sein.Jestem chory.Zjadlem costrujacego.Musze sie zatrzymac.Nie wolno mi jechac w takim stanie.Zatrzymac sie.To, colezalo na krawezniku, to nie mógl byc trup.Musze sie zatrzymac!Dieter Wipfler nie zatrzymal sie.Minal krancówke tramwaju i ogródki dzialkowe, jechal dalejzuzlowa droga, skrajem okropnego pustkowia, prosto w dziki ksiezycowy pejzaz.Jechal, chociaznie chcial jechac.Nie wiedzial, co sie z nim dzieje.Nie mógl wiedziec.Zza rozteczowionej, drzacej zaslony Dieter Wipfler widzial konczysta, smukla wieze kosciolabuchajaca jezorami ognia.Widzial drewniane rusztowania i zwisajace z nich okaleczone ciala.Das ist unmglich!Widzial malego, czarnego czlowieka, wymachujacego krucyfiksem, krzyczacego.Das ist unmglich! Ich trume!Locus terribilis!Ogromna ciezarówka jechala wolno, miazdzac kolami zuzel, wygniatajac w polaciach glinyzebate slady protektorów.Na niebieskim boku poteznej przyczepy widnial napis, zlozony zwielkich, trupiobialych liter:KHN TEXTILTRANSPORTE GmbHA ponizej byla nazwa miasta:BREMENZólty pokójChlopiec spal niespokojnie, rzucal sie.Venerdina postawila uszy, wytezyla sluch.To cos, co powoli pelzlo po murze, nie mialo stalego ksztaltu - to byla czarna plama, klebekciemnosci, pulsujacy, rozdymajacy sie, penetrujacy mrok dlugimi mackami.Siersc na grzbiecieVenerdiny zjezyla sie jak szczotka.Stwór, juz na parapecie uchylonego okna, nadal sie, zaczal twardniec, unosic sie na pokreconychodnózach.Najezyl sie kolcami, wzniósl w góre zadlasty ogon.Kotka zmienila pozycje.Przeciagnela sie lekko, wyciagnawszy obie lapki, wystawila pazury.Wpatrzona w stwora szeroko otwartymi oczami, polozyla uszy, skurczyla pyszczek, obnazajackly.Stwór zawahal sie.Tylko spróbuj, powiedziala Venerdina.Spróbuj tylko.Przyszedles mordowac spiacych, spróbujstawic czola tej, która czuwa.Lubisz zadawac ból i smierc? Ja równiez.No, wejdz, jesli sieosmielisz!Stwór nie poruszyl sie.Precz, powiedziala kotka z pogarda.Przyczajony na parapecie klebek mroku, czarny jak nicosc, skurczyl sie, oklapl.I znikl.Chlopiec jeknal przez sen, obrócil sie na drugi bok.Oddychal równo.Venerdina lubila sluchac, jak oddycha.IzaEla Gruber nie zyla.Miala oczy otwarte, ale Iza byla pewna, ze nie zyje.Nie bardzo wiedziala,co zrobic.W tym momencie otworzyly sie drzwi.Weszla pielegniarka.- Obawiam sie.- zaczela Iza i urwala.Pucolowata twarz pielegniarki, jeszcze nie tak dawno temu sympatycznie naiwna, zmienila sie.Teraz byla to twarz idiotki, kretynsko usmiechnietej hebefreniczki.Pielegniarka, nie zauwazajac Izy, podeszla do lózka Eli Gruber, bezmyslnym, automatycznymruchem poprawila poduszke.Ze stolika, stojacego obok, wziela szklanke
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|