[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Aparat przypominał nieco stelaż na pergamin, lecz służył do utrzymywania w dowolnej pozycji dysku wykonanego z kryształu lub jakiegoś srebrzystego metalu; ze względu na rzucaną przez niego niezwykłą poświatę trudno było to stwierdzić jednoznacznie.Ustawiony skośnie dysk zdawał się zbierać światło z niebios i rzutować je w postaci skupionej wiązki w wiszące nad wioską nabrzmiałe chmury.Snop skupionego blasku rozpraszał się nieco na przecinających go kropelkach deszczu.Conan spostrzegł, iż skwierczały one jak na rozpalonej patelni, lecz spadały na ziemię jako grudki lodu.Za magicznym aparatem stał niewydarzony młodzieniec, wpatrując się w pergamin na stelażu i mamrocząc z wysiłkiem słowa w nieznanym Cymmerianinowi języku.Od czasu do czasu pochylał się i obracał gałkami po obu stronach tarczy, jak gdyby wymagały stałego dokręcania.Poza tym nie widać było, by młodzieniec wykonywał jakiekolwiek magiczne ruchy dłońmi.Conan zatrzymał się przed Agohothem i szczęknął toporem o swoją kolczugę, by zwrócić na siebie uwagę maga.Młodzieniec podniósł wzrok z rozdrażnieniem.- Przywołujesz grad, prawda? - wycedził Cymmerianin przez zaciśnięte zęby.- Owszem - odparł Agohoth.Niemal nie zwracając uwagi na stojącego tuż przed nim zwalistego, zbrukanego krwią barbarzyńcę, czarnoksiężnik wrócił do gmerania przy swym aparacie, mrucząc w powietrze: - Zdumiewający wynik.Nigdy nie widziałem tak dobrych warunków.- Niszczysz wioskę! -przerwał mu Conan.- Nieważne.- Agohoth niedbale machnął dłonią.- Pozwolono mi.dokonać na niej próby.- Doskonale! Popróbuj tego!Conan wzniósł wysoko okrwawiony topór i cisnął go w srebrzysty dysk.Ostrze trafiło w cel z niemelodyjnym szczękiem, zdającym się rezonować także w innych niż ziemskie wymiarach.Siła ciosu rozszczepiła drewniany stelaż.Dysk pękł z błyskiem, który zmroził twarze przyglądających się temu ludzi.Gdy odzyskali zdolność widzenia, po niezwykłym, srebrzystym kręgu nie pozostało ani śladu.Na ziemi leżało jedynie kilkanaście kanciastych kawałków metalu, które były kiedyś hartowanym stalowym ostrzem.- Moje tranalium! - Agohoth spojrzał znad zniszczonego aparatu na Conana, a w jego spojrzeniu malowało się oszołomienie i gniew.- Jak śmiałeś!!! - wydusił.- Chcesz się dowiedzieć, na co jeszcze mogę się odważyć?! - rzucił Conan, zaciskając dłoń na rękojeści miecza.- I tak pozwoliłeś sobie na zbyt wiele - rozległ się blisko j ego uszu głos Hundolfa.Kapitan najemników zasłonił barbarzyńcę masywnym ramieniem.- Oszczędź go, dostojny magu, proszę! - W głosie zahartowanego wojaka zabrzmiała niezwykła dla niego nuta szacunku i układności.- To jeden z moich najlepszych ludzi.Potęga twoich czarów przyprawiła go o pomieszanie zmysłów!Agohoth utkwił w Conanie podejrzliwy wzrok.Hundolf na siłę odepchnął barbarzyńcę do tyłu.Tymczasem młody adept czarno- księstwa potrząsnął z rozczarowaniem głową i zaczął nawijać pergamin na stelaż.Hundolf wcisnął rękę pod łokieć Cymmerianina i pociągnął go za sobą w rzednący tłumek najemników.Żołnierze przechodzili przez furtkę, by skryć się przed deszczem pod wystającym skrajem palisady - i aby zejść z oczu czarnoksiężnikowi.- Musisz nauczyć się szacunku dla władzy, inaczej nie masz czego szukać wśród najemników - łajał Hundolf swego podwładnego, waląc gniewnie zaciśniętą dłonią w pancerz na jego piersiach.- Wiem, że to było obrzydliwe widowisko, ale musisz panować nad sobą.Inaczej narazisz się nie tylko Agohothowi, ale i księciu - rzucił zniżonym do basowego pomruku głosem.- Zaklęcia Kitajczyka nie były nam do niczego potrzebne.- Conan pokręcił buntowniczo głową.- Czarnoksiężnik musiał postradać zdrowy rozum.Ivor pragnie przecież, by lud garnął się do niego.- Skrzyżował ramiona na piersi.- Chyba nie chciałby, żeby jego zwolennicy zostali posiekani na kawałki i żeby ktoś mu zrobił pasztet z przyszłej gwardii!- Kto wie? - Hundolf wzruszył ramionami.- Wieśniacy zaopatrywali fort i kumali się ze zwolennikami króla.Może książę chciał dać im nauczkę.- Machnął ze zniecierpliwieniem ręką.- Nie mamy żadnego wpływu na takie decyzje.Nie wolno ich kwestionować ani tobie, ani nawet mnie.Masz panować nad sobą, rozumiesz? Lepiej przestańmy już o tym mówić.Łajaniu Conana z wyraźną satysfakcją przyglądał się stojący z boku Zeno.Na jego pokrytej kroplami deszczu, okolonej mokrymi pasmami krótkich włosów twarzy malowała się złośliwa uciecha.Odczekawszy chwilę dla zaznaczenia szacunku dla dowódcy, zasalutował Hundolfowi i podszedł bliżej.- Panie, wzięliśmy stu dwudziestu czterech jeńców.Pozostali żołnierze króla zginęli lub uciekli.Nasze straty wynoszą dwudziestu dwóch rannych i ośmiu zabitych.- Dodaj dwóch do tej ostatniej liczby - wtrącił się Conan.- Natknąłem się na Stengara i Lalla.Wbrew rozkazom poniosło ich do wioski.i tam już zostali.Zeno rzucił Cymmerianinowi podejrzliwe spojrzenie.Hundolf popatrzył na nich obu spod oka.- Na pewno obydwaj zginęli do gradu Agohotha - powiedział spiesznie.- Zeno, wyślij sześciu ludzi po ciała.Ostrzeż ich przed groźbą zemsty wieśniaków - o ile jacyś zostali przy życiu.Zeno długo zwlekał z odejściem, lecz w końcu ruszył wypełnić rozkazy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|