[ Pobierz całość w formacie PDF ] .To wielkie wydarzenie!Gdy przyjechałem, na podjeździe oczekiwała mnie cała trójka.Obydwa mopsy przystrojone były w małe cylinderki, przymocowane gumkami pod brodą.Edward miał na głowie cylinder typowych rozmiarów, co wyglądało raczej komicznie przy jego ciemnoniebieskim szlafroku i piżamie.Opierał się ciężko na aluminiowym balkoniku.W zapadniętej i bladej twarzy świeciły wielkie oczy, przypominające oczy dziecka w ranek Bożego Narodzenia.Schylił się powoli, podniósł stojącą u jego stóp butelkę szampana i wycelował ją go góry.— Cześć zdobywcy! Niemcy ochrzciliby cię mianem Dichter.Największy to zaszczyt dla człowieka pióra.Witaj!— Niezwykłe powitanie.— Bo na takie zasługujesz! Chciałem wynająć orkiestrę z Grambling, ale już byli zajęci.Chodź, wejdź do środka.To jest to?Rękopis miałem w szarym pudełku.Liczył 417 stron.Niewiele.Wyobrażałem sobie kiedyś, że będzie ich więcej.— Tak.— Fantastyczne! — Wręczył mi butelkę i powoli poprowadził do środka, a mopsy poczłapały za nim.Wnętrze było pełne kwiatów.Przywodziło na myśl ogród botaniczny pełen najdziwniejszych, najbardziej egzotycznych kwiatów, jakie kiedykolwiek widziałem.Wszędzie unosiła się niemal rajska woń.— Do szczęścia potrzebna mi jest jeszcze tylko Skrzydlata Rima.Mam nadzieję, że kwiaty ci nie przeszkadzają.Tak miło sobie na nie popatrzeć, przypominają mi o przyjemniejszych rzeczach.Usiądź.Szampana czy drinka?— Szampana proszę.Zabrał się do otwierania butelki, lecz po chwili zatrzymał się i z bólu zamknął oczy.Wstałem szybko i pomogłem mu usiąść na kanapie.— Do diabła! Poprzysiągłem sobie, że nie dopuszczę do tego.Poprosiłem moje ciało, żeby choć na tę jedną noc odczepiło się ode mnie, a potem może sobie robić, co tylko żywnie mu się spodoba.Musimy to uczcić!Otworzyłem butelkę i wlałem szampana do dwóch przepięknych, kryształowych kieliszków stojących na stoliku do kawy.Tym samym, na którym wiele miesięcy temu pokazał mi wycinki z przesyłki od mordercy.Podałem mu kieliszek.— Przykro mi bardzo, że nie mogę normalnie wstać, lecz piję twoje zdrowie, Sam.Za twoją książkę i twoje życie, które — jak sądzę — przynosi ci zwykle wiele niespodzianek i wiele miłości.— Wziął łyk i oblizał dolną wargę.— Ach, niemal wyborny.Podniebienie mam już nie to, co kiedyś, ale cóż mogę na to poradzić? Te wszystkie pigułki i lekarstwa, które każą mi łykać.Mogę? — Skinął kieliszkiem w kierunku szarego pudełka, które położyłem na stole.— Jasne.— Przechyliłem kieliszek.Słodkie bąbelki zapiekły mnie w gardle i miałem ochotę beknąć.Spojrzałem, jak kładzie sobie pudełko na kolanach, i uśmiechnąłem się.— Czy masz coś przeciwko temu, że szybko rzucę okiem? Nie mogę już wytrzymać.— Proszę bardzo.Zdjął wierzch pudełka i delikatnie wziął rękopis.— Duży! Ciężki! Ile to stron?— Trochę ponad czterysta.— To będzie, zaraz, jakieś trzysta pięćdziesiąt w druku?— Coś takiego.— Dobra długość.A ten tytuł! Wspaniały tytuł, Sam.Prowokujący, tajemniczy.Cały ty.— Dzięki.Przewrócił stronę tytułową i zobaczył dedykację.Otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie ze zdumieniem.— Veronica? Zadedykowałeś ją Veronice?Przysunąłem się do niego.— Tak.A nie uważasz, że to najwłaściwsze? Przecież ona zginęła za tę książkę, Edwardzie.Myślałeś, że komu ją zadedykuję?— Nie, tak, oczywiście, że masz rację.Jak najbardziej.Nie zapominaj, przyjacielu, że jestem ojcem.To jest historia Edwarda i myślałem.Och, to zresztą bez znaczenia.Przecież mamy książkę, a to jest najistotniejsze.Całą książkę! I to napisaną przez ciebie.Przełożywszy stronę z dedykacją, zaczął czytać.W miarę jak posuwał się po stronie, uśmiech na jego twarzy gasł.Nie wiem, dokąd doczytał.Zresztą, to nieważne, ponieważ wszystko jest w pierwszym zdaniu.Wszystko, co istotne.„Następnego dnia po tym, jak Edward Durant junior zamordował Pauline Ostrovą, Club Soda Johnny Petangles przemaszerował przez całe Crane’s View, malując ogromnymi literami słowa „Cześć, Pauline!” w każdym możliwym miejscu”.— Co to jest, Sam?— Historia twojego syna i Pauline.Ale nie ta historia, którą miał poznać świat.To jest prawda, Edwardzie, i obaj doskonale o tym wiemy.— Jak możesz mówić coś takiego? Po tym wszystkim.— Ja powiem to samo, żeby usłyszał pan w stereo, panie mecenasie.— McCabe wyłonił się z kuchni, pogryzając oliwkę.— Lepiej zobacz, co przygotował na kolację, Sam.Wyjdziesz stąd dwa razy grubszy niż wszedłeś.Durant spojrzał kamiennym wzrokiem na McCabe’a, ale nie pytał, którędy tu wszedł.Frannie usiadł obok mnie i klepnął mnie w kolano.— Jaką wersję pan woli, panie Durant, krótką czy długą? Najpierw podam panu moją.Zacząłem się poważnie nad tym wszystkim głowić w momencie, gdy porwano Cassandrę, a pan nagle wiedział o niej znacznie więcej niż ja.Lubię rywalizację, a ludzie o takim charakterze są podejrzliwi.Jeśli przegrywają, to chcą wiedzieć dlaczego.Pewnego dnia usłyszałem w radiu taką heavymetalową piosenkę.Grupa nazywa się „Rage Against the Machine”, a w tej piosence była taka linijka: „Wesprzyj rodzinę garścią naboi”.To jeszcze bardziej pobudziło mnie do myślenia i postanowiłem trochę się rozejrzeć.Jednym z miejsc, w których się rozejrzałem — i to bardzo dokładnie — było to, w którym się obecnie znajdujemy.Wtedy, gdy był pan w szpitalu.— Przeszukał pan mój dom? Miał pan nakaz rewizji?— Nie.Za to miałem latarkę.Durant prychnął.— Skoro tak, to wszystko, co pan znalazł, jest nie do przyjęcia.— Wiem, ale i tak znalazłem, co trzeba.— Co? Co takiego pan znalazł? — Durant poruszył się, mrużąc oczy z bólu.— Głównie rachunki
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|