Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z drugiej strony świadomość nieistnienia tego wysoce niebezpiecznego człowieka,świadomość bezpieczeństwa i zniknięcia wiszącej dotychczas nad głową grozby byłauczuciem silniejszym od obaw, które z biegiem czasu malały do zera.Któż jego, prezesa banku, może posądzić o podmawianie jakichś bandytów do mordu!Zresztą czyż on, Dyzma, winien jest śmierci Boczka? Przecież jej nie chciał.- Sam sobie winien.Głupia pała.Doigrał się.Do gabinetu wszedł Krzepicki.Zamknął zasobą drzwi l z tajemniczym uśmiechem powiedział:- Panie prezesie, czy zechce pan przyjąć pewnego interesanta? Interesanta bardzociekawego.- Kogo?- Pańskiego dobrego znajomego.Dyzma zbladł jak płótno.Zerwał się z miejsca i, drżąc na całym ciele, zapytał nieswoimgłosem:- Kto?!.Opanował go nieludzki strach, że tam za drzwiami czeka Boczek, pokrwawiony, zezmasakrowaną twarzą.- Co panu jest, panie prezesie? - z niepokojem zapytał Krzepicki.Dyzma oparł się obiurko.- Pan jest chory?- Nie, nie.Więc kto tam jest?- Kunicki.- Ach, Kunicki.Dobrze.123 - Przyjmie go pan?- Dobrze.Po chwili do gabinetu wpadł Kunicki.Rumiany i ruchliwy jak zawsze.Już w progurozpoczął powitania, wyrzucając sepleniące słowa z niesłychaną szybkością.Nikodem patrzał na niego kilka minut, nie mogąc na tyle się skupić, by zrozumieć, comówi.- A, bo człowiek, kochany panie Nikodemie, lat ma coraz więcej, a jednak nie starzeje się.Ale i pan doskonale wygląda.Cóż tam w polityce.Co? Jak interesy? Skarżą się wszyscy nastagnację, na podatki, panie złoty, przecie ten podatek obrotowy to zarzyna obywatela! Iświadczenia! Słowo daję.Zliczny ma pan gabinet, ze smakiem, stylem.Może zrobi mi panłaskę, kochany panie Nikodemie, no, mój drogi, nie odmówi mi pan i zje ze mną śniadanko,od rana nic w ustach nie miałem.Zliczny gabinet.Nie wybierze się pan do mnie, doKoborowa? Wprawdzie pogoda pod psem, ale spokój, spokój.Dla nerwów to konieczne iNina ucieszy się, biedactwo, taka samotna.Przyjechałby pan na parę dni, co?- Owszem, może w przyszłym tygodniu.- Królu złoty, dziękuję, bardzo dziękuję.No to chodzmy na śniadanko.Może do Bachusa , co?- Dziękuję, ale nie mogę.Jestem dziś na śniadaniu u księcia Roztockiego.Skłamał, lecz osiągnął przewidywany efekt.Kunicki rozpłynął się w zachwycie i zacząłwyliczać wszystkie możliwości, jakie otwierają człowiekowi takie olbrzymie stosunki, jakiema kochany pan Nikodem.Teraz wyjechał i właściwy powód wizyty: podkłady kolejowe.Staruszek przymilał się,krygował, sypał cyframi zysków, jakie obaj osiągną z uzyskania przez Koborowo dostaw dlakolei, tłumaczył, że ostatecznie, Jeżeli jemu, Leonowi Kunickiemu, z powodu tamtegoprocesu nie zechcą dać, to mogą dać przecie pani Ninie Kunickiej.- Nie wiem - bronił się Dyzma.- He, he, he, ale ja wiem, że jak kochany pan zechce paluszkiem kiwnąć.No, królu złoty,niechże pan pogada z ministrem komunikacji! Poty piłował Nikodema, aż ten zgodził się.- Tylko niech pan nie wyjeżdża, bo jeżeli trzeba będzie układać się, to ja się na tym nieznam.Kunicki, uradowany, zapewnił kochanego prezesa, że oczywiście me wyjedzie, aby wrazie potrzeby służyć informacjami, chociaż jest przekonany, że te nie będą potrzebneczłowiekowi mającemu tak genialną głowę.Wejście Krzepickiego z korespondencją przerwało potok jego wymowy.Pożegnał się zDyzmą, zamawiając się na jutro, i wyszedł.- To znany spryciarz - zauważył Krzepicki.- Ho, ho i jaki - potwierdził Nikodem - takiego niełatwo wykiwać.Długa twarzKrzepickiego rozszerzyła się w lekceważącym uśmiechu.- Moim zdaniem, panie prezesie, nie ma takiego wielkiego spryciarza, który by nie znalazłwiększego, co go nabije w butelkę.Dyzma roześmiał się szczerze.Sam siebie uważał właśnie za takiego spryciarza.Wydałomu się nawet, że rozumie to i Krzepicki, co zdawał się mówić poufały uśmiech na jegotwarzy.- No, co pan kalkulujesz? - zapytał Dyzma.- Kalkuluję - odparł Krzepicki, spuszczając oczy - że nasze czasy należą do tego, co umiełapać okazję.- Niby jaką okazję?Krzepicki zadarł głowę, przeciągnął dłonią po ostro wystającej grdyce i rzucił niedbale:- Koborowo to piękny grosz.- Ba!.124 - Nie każdemu się zdarza.Dyzma pokiwał głową.- A ot, Kunickiemu się zdarzyło.- A może zdarzyć się i.panu.Nikodem spojrzał nań nieufnie.- Mnie?.- Zwiat należy do tych, co umieją skrupuły wyrzucić za okno.- Niby nie być skrupulantami?.Krzepicki nie odpowiedział i tylko bacznie obserwował oczy Dyzmy.- Panie prezesie - zaczął po chwili, cedząc słowa.- Wie pan, że jestem dla pana więcej niżżyczliwy?- Wiem - odparł Dyzma.- Otóż chcę być szczery.Dla pańskiego dobra, a nie przeczę, że i dla mojego.Dziś tylkoten traci, kto jest głupi.Zamyślił się, a zniecierpliwiony Dyzma zawołał:- No, gadajże pan, do cholery!- A nie pogniewa się pan prezes?- Cóż to, masz mnie za głupiego?- Boże broń i dlatego mówię.Przysunął krzesło i spoważniał.- Panie prezesie, czy żona Kunickiego wciąż kocha się w panu?- I to jak! Co dzień ot takie listy przysyła.- To bardzo dobrze.Pochylił się do ucha Nikodema i zaczął mówić.Było już po trzeciej, gdy obaj wyszli z banku i wsiedli do samochodu.-  Oaza - krzyknął Dyzma szoferowi i klepnął swego sekretarza po kolanie - a pan to teżmasz łeb na karku.%7łeby się tylko udało!- Dlaczego się nie ma udać? Więc sztama? - wyciągnął rękę.- Sztama! - ścisnął ją mocno Dyzma.Tegoż wieczora prezes Nikodem Dyzma złożył wizytę inżynierowi Romanowi Pilchenowi,ministrowi komunikacji.Był to drobny brunet, zawsze uśmiechnięty i pogodny, znany ze swej pasji zdrabnianiawyrazów.Jego żona, siwiejąca szatynka, o wybitnie semickim typie, i sam minister przyjęliDyzmę owacyjnie.- Prezesiunio kochanieńki - zawołał Pilchen na jego widok - ależ to słówko w cyrczku!Niechże cię kaczuszki podepczą! Myślałem, że szlaczek mnie trafi ze śmiechu! To się nazywaokreślonko!- Może niezbyt salonowe - ciągnąc słowa potwierdziła jego żona - ale za to bardzo męskie.- Słuszniutko, racyjka, mamy w naszym kraiku za dużo ugrzeczniaczków i fajtłapków, zadużo cukiereczków! Silne słówko tak działa jak kubełeczek zimniutkiej woduni.Nikodem śmiał się i usprawiedliwiał tym, że tak już był zirytowany, że musiał wygarnąć.Po kolacji przystąpili do interesu.Nikodem nie przypuszczał, że pójdzie tak łatwo.Pilchen wprawdzie zastrzegł się, że ostatecznej decyzji dać nie może zanim nie porozumiesię z odnośnym departamentem swego ministerstwa, lecz w zasadzie  dla mileńkiegoprezesiunia gotów jest zrobić wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript