[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Musi pan teraz działać - oznajmił niewyrazny głos ze słuchawki telefonicznej.- Niemoże pan dłużej czekać i mieć nadzieję, że boska wskazówka wskaże panu drogę.John spojrzał na gazetę, która wyczytana i postrzępiona leżała na jego kolanach.Corrieredella Sera przedrukowało artykuł Sterna, w którym wychwalano zasługę Vacchich w utrzymaniui powiększeniu majątku.On, dziedzic, przedstawiany był w nim jako głupkowaty, ignoranckinieudacznik, bez żadnego planu, zadufany w sobie i nie wart trudu, jaki zmarnowały na niegopokolenia inteligentnych, pełnych wiary i zapału Vacchich.- Potrzebuje pan pomocy - nalegał nieznajomy.- I nikt poza mną nie może jej panuudzielić, proszę mi wierzyć.Nadszedł czas, żebyśmy się spotkali.- Zatem dobrze - powiedział John.- Wygrał pan.Proszę powiedzieć, gdzie i jak?- Proszę przyjechać do Londynu.Ale proszę dyskretnie.Zwykłym lotem liniowym.Pansam.John wydał dzwięk, który zabrzmiał na poły jak westchnienia, a na poły jak śmiech.- Sam? Jak pan sobie to wyobraża? Nie znam pana.Może jest pan poszukiwanymseryjnym mordercą albo wyrafinowanym porywaczem.- Pańscy ochroniarze mogą panu oczywiście towarzyszyć.Chciałem powiedzieć, że niedam się panu rozpoznać w Londynie, jeśli będzie przy panu ktoś z rodziny Vacchich albo jeślicokolwiek na ten temat przeniknie do prasy.- Zgoda - powiedział John.Czy to mądre? Dowie się dopiero po wszystkim.Ale co teżtakiego ryzykuje? Lot samolotem, stracony dzień.Dopóki się nie dowie, co ma robić dalej, i takkażdy dzień będzie dniem straconym.- Dobrze.Proszę wziąć coś do pisania, powiem panu godzinę i numer lotu, którym mapan przylecieć.Następnego ranka John i Marco polecieli razem z Florencji do Rzymu, a stamtąd doLondynu.18Kiedy wysiedli na londyńskim Heathrow, dwóch pasażerów w tłumie podróżnych,biznesmeni w podróży, z cienkimi, skórzanymi walizeczkami w dłoni, John poczuł, że jestpodenerwowany.Zdjął okulary ze zwykłego szkła, które Marco pożyczył mu ze swojej kolekcji, iwsunął je do kieszonki na piersiach.Jadąc niekończącymi się ruchomymi chodnikamiwypatrywał wśród tłumu twarzy, które by się za kimś rozglądały, ale to było lotnisko i rozglądałosię wielu ludzi.Mężczyzna, który w końcu niespodziewanie stanął przed nimi, wyciągnął dłoń iznajomym głosem odezwał się:- Pan Fontanelli? - Był o pół głowy wyższy od niego, na oko pięćdziesięcioletni, miałgęste, ciemne włosy i brwi oraz posturę boksera.- Nazywam się McCaine - powiedział.-Malcolm McCaine.Uścisnęli dłonie i John przedstawił Marca.- Mój ochroniarz, Marco Benetti.McCaine wydawał się nieco zaskoczony, że podano mu nazwisko ochroniarza, aleuścisnął również dłoń Marca.- Proszę iść za mną, mam samochód.Porozmawiamy w moim biurze.Ruszył do przodu tak szybko, że John ledwie mógł za nim nadążyć bez podbiegania, awiększość ludzi instynktownie usuwała się na bok, widząc trzech mężczyzn idących takpośpiesznie.Przed głównym wejściem, na absolutnym zakazie zatrzymywania, stał jaguar.McCaine otworzył, wyciągnął zza wycieraczki mandat, zgniótł go w kulkę i rzucił niedbale naziemię.Prowadził sam.John przyglądał mu się dyskretnie, taką miał nadzieję.McCaine ubranybył w drogi garnitur z Savile Row i w szyte na miarę buty, mimo to robił wrażenie ubranegoniedbale, prawie niechlujnie.Tak, jakby tylko trzymał się pewnych zasad ubierania, jednak wrzeczywistości wcale się nimi nie przejmował.Krawat zawiązany byle jak, a koszulę miałpomiętą, gdyż za daleko wysunęła się ze spodni, tylko buty błyszczały jak nowe.- Kilka informacji na początek - powiedział McCaine, z oczami wbitymi sztywno, niemalwojowniczo, w potok pojazdów.Wykorzystywał każdą sposobność, by zmieniać pas jazdy iposuwać się naprzód choć odrobinę szybciej.- Moje biuro jest w City.Mam tu firmęinwestycyjną.Earnestine Investments Limited.Earnestine to drugie imię mojej matki, chciałbymnadmienić.Nie mam zbyt wiele wyobrazni, jeżeli chodzi o nazwy moich firm; nazywam jezawsze imionami członków mojej rodziny.Wartość naszego kapitału wynosi już okrągłe pięćsetmilionów funtów, co nie stanowi wiele w porównaniu z największymi, ale dość, by mócpoważnie grać w tym interesie.John poczuł, jak wydłuża mu się twarz.Więc to wszystko? Po prostu jeszcze jedenfinansowy cwaniak.Jedyna różnica polega na tym, że potrafił w wyrafinowany sposób wzbudzićjego zainteresowanie.Zapadł głębiej w fotelu i w myślach spisał ten dzień na straty
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|