Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cegłą bić jest niewygodnie, więc nie mógł mi zrobić żadnej krzywdy, uważałem tylko, żeby mnie nie klapnął w głowę.i Wreszcie pobity i pokrwawiony wróciłem do swego drążka przy walcu.Wracałem i śmiałem się.Tak - śmiałem się na j naturalnie j w świecie.Chłopaki pewnie myśleli, że albo jestem z natury głupi, albo zwariowałem od tego bicia, bo wypadki zwariowania w obozie były dość częste.Wreszcie jeden nie wytrzymał i pyta mnie:- I czego ty się, wariacie, jeszcze śmiejesz?- Z czego się śmieję? Z tego, że on jest taki głupi.Wydaje mu się, że tylko on będzie bił.Może niedługo przyjdzie czas, że i ja będę bił.No - ale wtedy dopiero zobaczą, jak to się bije.Powiedziałem to już nie ze śmiechem, lecz z wielką nienawiścią w głosie.Po kilku dniach praca przy walcu skończyła się.Gdyby miała trwać dłużej, to ja i tak urwałbym się z niej.Była niewygodna do organizowania jedzenia.Ciężko było cały dzień plątać się po obozie bez celu.Trzeba było mieć jakąś bazę wypadową, a tylko kilka razy w ciągu dnia wyskoczyć na “obiad”.Przy drążku robiliśmy dwójkami.Jak jeden odszedł, to drugi nie mógł ciągnąć sam i od razu rzucało się w oczy, kogo brak - a Śniegoń potrafił dobrze kijem walić.Trzeba było od nowa szukać dla siebie odpowiedniej pracy.Teraz już nie przyczepiłem się do żadnej grupy.Stefan Krukowski pracował w grupie murarzy, a ja zostałem “wolnym strzelcem”, polowałem i żyłem na własną rękę.Rano ustawiałem się do jakiejkolwiek grupy i od razu urywałem się.Odbywało się to w ten sposób:Po przyjściu na teren pracy grupa licząca kilkaset osób na rozkaz: “Formować się w grupy robocze!” - rozbijała się na wiele małych grupek.Gdy kapowie dobrali sobie potrzebną ilość ludzi, prowadzili ich na swoje odcinki pracy i tam przed przystąpieniem do pracy spisywali numery, żeby im nikt nie uciekł z grupy.Przeważnie zanim zaprowadzono grupę, do której ja się przyłączałem, na miejsce pracy, mnie już tam nie było.Najlepszy moment do oderwania się od grupy był wtedy, gdy wszystkie grupy rozchodziły się już do swej pracy.Kapo grupy stawał na czele i prowadził.Ja przeważnie starałem się iść z tyłu.Gdy grupa ruszyła, zatrzymywałem się na chwilę pod byle jakim pretekstem, lecz grupy swej już nie goniłem, a szedłem w to miejsce, gdzie miałem stały punkt spotkań ze Stefanem, i już wtedy razem ruszaliśmy na wędrówkę po organizowanie żarcia.Stefan miał swoją stałą grupę roboczą, lecz mieli oni bardzo dobrego kapa, który gdy można było, pozwalał swoim ludziom chodzić na organizowanie żarcia.Nie zawsze udało mi się na czas wycofać z grupy, ale gdy nawet zapisano mój numer, to i tak uciekałem.Raz jeden tylko, gdy już stałem w szeregu przed wymarszem do obozu na południowy apel, kapo wywołał mój numer.- 1008! - zawołał.Wystąpiłem z szeregu.Podszedł do mnie razem z esesmanem.Zapisał moje nazwisko i blok, esesman dał mi kilka razy w twarz - i do szeregu.Gdy mnie nie było, sprawdzili jeszcze raz numery, czy kogo nie brakuje, no i brak było tylko mnie.Inni bali się bicia grożącego za odejście od pracy, więc ciężko pracowali i byli bici bez przerwy, a ja nie pracowałem i mogłem być bity tylko wtedy, gdy mnie złapali, a złapać mnie było już wtedy dość ciężko.Ryzykowałem zawsze ucieczkę przed spisaniem numerów i prawie zawsze udawało mi się.Chodziłem po całym terenie krokiem szybkim i zdecydowanym.Gdy zauważyłem esesmana czy kapa, nie oddalałem się w innym kierunku, lecz prosto na nich.Zawsze gdy mnie pytano, co ja robię, odpowiadałem: “nic fersztejn”, “abort”, “curik abort” albo “komando”, “kapo” - i do tego nieokreślony ruch ręką, co miało oznaczać, że kapo coś mi kazał robić, a może gdzieś po coś pójść i że albo wracam do swojej grupy, albo idę do jakiejś grupy, w każdym razie słowa “komando”, “kapo” oznaczały, że jestem całkowicie w porządku.Przeważnie kazano mi uciekać, czasem dostałem w twarz albo kopniaka, ale przecież ci, co pracowali, dostawali więcej.Rano, gdy tylko odłączyłem się od grupy, szybko pędziłem na miejsce spotkania ze Stefanem.Musieliśmy się spieszyć, żeby nam nikt nie sprzątnął żarcia sprzed nosa.Bo szliśmy polować na zlewki jedzenia z baraków esesmańskich.Po rozejściu się do pracy pracownicy świniami brali wóz z taczkami i jechali zabierać zlewki jedzenia z baraków.Musieliśmy organizować szybko, zanim zlewki zostaną zabrane.Esesmani zlewali resztki jedzenia z całego dnia do wiaderka od marmolady, które stało w łazience.Tu trzeba było wykazać dużą odwagę.Należało wejść do baraku, do umywalni, zabrać wiaderko i wyjść.Nieraz nie było nikogo w korytarzu i w łazience, wtedy brało się bez żadnego ryzyka.Częściej jednak o tej porze, w okresie wstawania i śniadania, można było tam zastać nieraz i kilku esesmanów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript