Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coselpostanowiła pokazać królowi, iż długo się stroić nie potrzebuje, aby być piękną.Chciała go dopędzić,nim u Stołpów stanie.W pół oodziny zaproszeni towarzysze wyprawy stali z końmi, biały arab Cosel, zdługą grzywą, z siodłem pąsowym aksamitem obitym i kutym złotem, rżał z niecierpliwości.Piękna paniwybiegła i zdumiała swych wielbicieli.Strój jej był dziwnie do twarzy.Na głowie miała kapelusikniebieski z piórami białym i lazurowym, na sobie żiustokor tegoż koloru, cały szamerowany złotem, ibiała, szeroka suknia z tyftyku, bramowana złotem, dopełniała stroju.Skoczyła na konia, któryprzysiadł dla niej i wstał zaraz cały drżący rwąc się do biegu.Wdzięcznym uśmiechem piękna królowapowitała swych towarzyszów.- Panowie - zawołała wznosząc do gór rączkę strojną w blczyk, którego rękojeść połyskiwała drogimikamieniami - Król JM.wyzwał mnie do wyścigu.Jest pół godziny, jak ruszył, choćby konie popadały, ajam miała szyję skrącić.lecim, co konie wyskoczą! Kto mi sprzyja, za mną! To mówiąc zuchwałaamazonka zwróciła konia ku bramie, ściągnęła cugle, zmarszczyła brwi i pomknęła wprost na ulicę.Troskliwi o nią, Zaklika z jednej, koniuszy jej z drugiej strony stanęli, aby w przypadku konia pochwycići śmiałą rycerkę ratować mogli.Reszta towarzystwa sunęła za nią.Biały arab pomknął od razu chyżo,zatętniał most pod kopytami koni, przelecieli stare miasto, w prawo droga wiodła na las do Stołpów.Szczęściem, gościniec był szeroki i piaszczysty, chwila poranna i orzezwiająca, konie wypoczęte i silne.W milczeniu sunął w tumanie pyłu błyszczący orszak hrabiny, jak gdyby wicher go pędził.Arab wyścigałinne konie, Cosel z czarnym okiem, w którym ogień jakiś pałał z zarumienioną twarzą, z ustypółotwartymi zdawała się napawać tą jazdą szaloną.Przelatywali góry i lasy, łąki i ciche, puste pola,gdzieniegdzie nad drogą wydarte; kraj w tej stronie mało zasiedlony naówczas, wendyjskie tylko wioski z ich chatami o drewnianych podsieniach i wysokich dachach migały w sadach wiśniowych.Po drodzegdzieniegdzie spotkany wieśniak zdejmował czapkę przed zjawiskiem cudownym, a nim na zapytanie okróla mógł odpowiedzieć, jezdzcy mu w kurzu obłokach znikali.Konie okryły się pianą, koniuszy pogodzinie takiego biegu zaklinał, by się zatrzymać.Cosel słuchać nie chciała, w ostatku zwolniła niecobiegu i u wrót starej chaty sama zatrzymała białego.Stanąli wszyscy.konie dyszały i parskały.Wewrotach od podwórka stała kobieta żółta, wynędzniała, okryta płachtą, podparta na kiju.Popatrzyła najezdzców z jakąś obojętnością, jakby z innego świata istota, i odwróciła oczy.Raz tylko wzrok jejspotkał oczy Cosel, a piękna królowa wewnątrz zadrżała od niego.Spytano kobietę o orszak królewski; potrząsnęła głową:- Alboż wiem, co król i co królewskie? - zapytała.- My królów nie mamy.nasi pomarli.Mówiła to zwolna i obojętnie, i mową łamaną, i akcentem obcym.W chwili gdy ją rozpytywać zaczęto, z chaty wyszedł w granatowym przyodziewku z wielkimi guzamimężczyzna lat średnich, z włosami długimi, w krótkich spodniach i pończochach; zdjął kapeluszpokornie i gości pozdrowił czystą, saską niemczyzną.Zawiadomił on, że król przed trzemakwadransami może w istocie przejeżdżał drogą, ale parł tak konia, iż go pewnie dogonić nie byłopodobna, chybaby gdzie spoczywał, a do Stołpów nie potrzebował król wydychać.Cosel straciła nadzieję wyścignienia go, spytała o krótszą drogę, choćby być miała najgorszą, ależadnej nie było, gdyż w prawo doliny były przerżnięte trzęsawiskami i gęstymi zaroślami, których bykonie przebyć nie mogły.Cosel skoczyła z siodła dając chwilę spoczynku swym towarzyszom.Gorącodopiekało, rzucili się wszyscy do wody; Niemiec ofiarował się z piwem.Na ten raz i wiejski ów napój,przykwaśniały, wydał sie wyśmienitym.- Cóż to za kobieta? - spytała Cosel gospodarza wskazując żebraczkę stojącą ciągle o kiju w bramie iwcale nawet nie okazującą ciekawości dla pięknej pani.Niemiec wzruszył ramionami pogardliwie.- To jest.Słowianka.Wendka! Nie mogę się jej stąd po zbyć.Mówi, że ten dwór niegdyś do jej ojcanależał.Mieszka tu gdzieś nie opodal w ziemiance wykopanej, a raczej rękami wydartej pod górą; niewiem, czym żyje, a chodzi mi po polach całe dnie i mruczy; któż wie, pewnie szatańskie jakie zaklęcia!bo to niezawodnie czarownica.Chciałem jej zapłacić, by sobie poszła gdzie dalej, ale się ruszyć stądnie chce mówiąc, że to ojców jej ziemia, i że na niej umrzeć i kości złożyć musi.Nieraz nocą, gdy burzaryczy, ona śpiewa, a nam dreszcz chodzi po skórze słysząc ten głos.I nie bardzo ją wypędzać można- dodał coraz ciszej - umie ona wiele, zaklęcia ma na szatanów, że jej służą, i czary straszne.Po chwili z westchnieniem dodał:- I prorokuje przez szatana.a doprawdy nie myli się nigdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript