Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był jednym z nas.Devin gwałtownie odwrócił głowę.Zrobiło mu się niedobrze i poczuł kolejną falę palącej wściekłości, która go tu przygnała i popchnęła do tak gwałtownego zadania śmierci.“Był jednym z nas”.Pamiętał Sandre d'Astibar w leśnej chacie, zdradzone­go przez własnego wnuka.Zaczął się poważnie obawiać, że zwymiotuje.“Był jednym z nas”.Erlein di Senzio roześmiał się.Devin odwrócił się gniewnie do niego z dłońmi zaciśniętymi w pięści.Musiał mieć w oczach mordercze błyski, bo czarodziej szybko otrzeźwiał, a kpina zniknęła z jego twarzy niczym starta ścierką.Zapadło krótkie milczenie.Danoleon wyprostował swą potężną postać i powiedział:- Trzeba będzie załatwić sprawę ostrożnie, bo inaczej wszyst­ko się rozniesie.Nie możemy dopuścić, żeby śmierć Savandie­go wiązano z naszymi gośćmi.Torre, kiedy wyjdziemy, zamknij ten pokój, nie ruszając ciała.Zajmiemy się nim po zapadnięciu zmroku, kiedy wszyscy będą już spali.- Jego nieobecność na kolacji zostanie zauważona - rzekł Torre.- Nie.Jesteś odźwiernym.Zobaczysz go, jak późnym popo­łudniem będzie wyjeżdżał przez bramę.Pojedzie odwiedzić ro­dzinę.To pasuje, tuż po zakończeniu Dni Żaru i w świetle wia­domości z Chiary.Wyjeżdżał dość często i nie zawsze z moim pozwoleniem.Chyba teraz już wiem dlaczego.Zastanawiam się, czy kiedykolwiek dojeżdżał do domu swego ojca.Tak się nieszczęśliwie dla Savandiego złoży, że tym razem zostanie zabity na drodze tuż po opuszczeniu naszej doliny.W głosie wysokiego kapłana brzmiała twardość, jakiej De­vin dotąd u niego nie słyszał.“Był jednym z nas”.Znowu spoj­rzał na martwego człowieka.Jego trzeci zabity.Tym razem było inaczej.Strażnik w stajni Nievolenich i żołnierz w wąwo­zie między wzgórzami robili to, po co przybyli do Dłoni.Byli lojalni względem swoich panów, niczego ze swej natury nie ukrywali, służyli swojej oczywistej sprawie.Żałował ich śmier­ci, żałował linii życia, które postawiły go na ich drodze.Z Savandim było inaczej.Ta śmierć była inna.Devin zajrzał w swoją duszę i stwierdził, że nie potrafi żałować swego czynu.Z poczuciem prawdziwego niepokoju zdał sobie sprawę, że le­dwo powstrzymuje się od ponownego zatopienia sztyletu w cie­le trupa.Zupełnie jakby haniebna zdrada młodego kapłana, jego okraszone uśmiechem oszustwo uwolniło pokłady gwał­towności, o jaką Devin siebie nie posądzał.Prawie dokładnie tak, pomyślał nagle, jak zrobiła to Alienor z zamku Borso, w zupełnie odmiennej sferze życia.A może, jeśli sprowadzić zagadnienie do jego istoty, nie tak zupełnie odmiennej.Było to jednak zbyt trudne, był to zbyt niebezpieczny węzeł, żeby próbować go rozplatać akurat teraz, w obliczu śmierci.Przypomniało mu to coś, uświadomiło mu nagle czyjąś nieobecność.Spojrzał szybko na Danoleona.- Gdzie jest Alessan? - zapytał ostro.- Dlaczego nie przy­szedł za nami?Zanim jednak otrzymał odpowiedź, już ją znał.Mogła być tylko jedna przyczyna, dla której książę nie przyszedł.Wysoki kapłan spojrzał na niego z góry.- Jest wciąż w mojej komnacie.Ze swoją matką.Co prawda obawiam się, że może już być po wszystkim.- Nie - powiedział Devin - och, nie.Wstał, podszedł do drzwi, wyszedł na korytarz, a potem przez wschodnie wejście do szpitala na ukośnie padające świat­ło późnego popołudnia.Znów zaczął biec.Wzdłuż tylnej ściany świątyni, obok tego samego niewiel­kiego budynku i małego ogródka, którego przedtem nie zau­ważył, a potem ścieżką do domu wysokiego kapłana, na portyk między filary, jakby zwijał wydarzenia niczym kłębek wełny, do okna, przez które tak niedawno wyskoczył.Jakby mógł wrócić biegiem nie tylko obok Savandiego i obok ich własnego tu przyjazdu, ale do samego końca, z nagłą, szaloną tęsknotą do miejsca, gdzie z chwilą przybycia tyranów zostały zasiane ziarna tego żalu.Czasu nie dało się jednak zwinąć, ani w sercu, ani w znanym im świecie.Płynął dalej, wszystko się zmieniało na lepsze lub gorsze, mijały pory roku, upływały godziny słonecznego dnia, zapadała ciemność i trwała aż do świtu, lata przemijały rok po roku, ludzie rodzili się, żyli z łaski Triady i umierali.I umierali.Alessan wciąż był w pokoju, wciąż na kolanach na prostym dywanie, ale teraz obok łóżka, a nie przy ciężkim fotelu z ciem­nego dębu jak przedtem.Przesunął się on, przesunął się czas, słońce znalazło się dalej na zachód na łuku nieba.Devin chciał wrócić biegiem przez minione chwile.Żeby Alessan nie został sam, nie w tej sytuacji.Pierwszego dnia w Tiganie od czasów dzieciństwa.Nie był już chłopcem; jego włosy pokryły się siwizną.Czas upłynął.Minęło dwadzieścia lat i Alessan znów był w domu.A jego matka leżała na łóżku wysokiego kapłana.Alessan splótł ręce wokół jej dłoni, tuląc ją delikatnie.Tak się trzyma ptaszka, który umarłby ze strachu, gdyby ścisnąć go mocniej, ale odleciałby na zawsze, gdyby go wypuścić.Devin musiał wywołać jakiś dźwięk przy oknie, bo książę podniósł głowę.Ich oczy spotkały się.Devin czuł wewnętrzny ból, a smutek odebrał mu mowę.Czuł, że ma pokaleczone, osa­czone serce.Czuł się zupełnie bezradny w takiej chwili.Żało­wał, że nie ma tu Baerda albo Sandre.Nawet Catriana wie­działaby lepiej od niego, co robić.- Tamten nie żyje - powiedział.- Savandi.Złapaliśmy go na czas.Alessan skinął głową, przyjmując to do wiadomości.Potem znów opuścił wzrok na teraz już spokojną twarz matki.Tak spokojną, jak prawdopodobnie nie była przez ostatnie długie lata życia.Czas płynął dla niej nieubłaganie, zabierając ze sobą pamięć, zabierając dumę.Zabierając miłość.- Przykro mi - powiedział Devin.- Alessanie, tak mi przy­kro.Książę znów podniósł głowę.Jego szare oczy były jasne, lecz straszliwie dalekie.Ścigały obrazy umykające w głąb czasu.Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał.Po chwili wzruszył po swojemu ramionami, dając znak tym spokojnym, znajomym ruchem, że przyjmuje fakty, że bierze na siebie ko­lejny ciężar.Devin nagle poczuł, że dłużej już tego nie zniesie.Ciche po­godzenie się Alessana z losem było niczym ostateczny cios w jego własne serce.Poczuł się rozdarty, zraniony przez twar­de prawdy świata, przez przemijanie.Opuścił głowę na para­pet i rozpłakał się jak dziecko w obliczu czegoś, co je przerasta.W pokoju Alessan klęczał w milczeniu przy łóżku, trzyma­jąc w dłoniach rękę matki.Chylące się ku zachodowi popołu­dniowe słońce posyłało złociste promienie, które padały ukoś­nie z okna na podłogę, na niego, na łóżko, na leżącą tam kobie­tę, na złote monety przykrywające jej szare oczy.Rozdział 16Wiosna zawitała wcześnie do miasta Astibar.Prawie zawsze tak się działo na tym północno-zachodnim, osłoniętym krańcu prowincji, wychodzącym na zatokę i rozciągnięty łańcuch wysp Archipelagu.Na wschodzie i południu niczym nie zatrzymy­wane wiatry znad morza opóźniały początek okresu wegetacji o kilka tygodni i kazały mniejszym łodziom rybackim trzymać się blisko brzegu.Senzio już kwitło, jak mówili kupcy w porcie Astibar, a tam­tejsze powietrze przesycone zapachem białych kwiatów drzew sedżoi zapowiadało nadejście lata.Na Chiarze było podobno jeszcze zimno, ale tak się czasami zdarzało na Wyspie wczes­ną wiosną.Już niedługo wiatry znad Kahrdhunu ogrzeją ota­czające ją powietrze i wody.Senzio i Chiara [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript