[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Oboje runęli w pył.Posypały się na niego drewniane kołki.Rewolwerowiec zatoczył się i zasłonił.Jeden, z wbitym gwoździem, zahaczył go o ramię i skaleczył do krwi.Mężczyzna z zarostem na policzkach i plamami potu pod pachami skoczył na niego, trzymając w łapie tępy kuchenny nóż.Rewolwerowiec położył go trupem i zęby napastnika zadzwoniły głośno, gdy uderzył podbródkiem o ziemię.- SZATAN! - wrzasnął ktoś.- PRZEKLĘTY! OBALCIE GO NA ZIEMIĘ!- INTRUZ! - zawołał ktoś inny.Posypały się kolejne kije.Nóż odbił się od jego buta.- INTRUZ! ANTYCHRYST!Rewolwerowiec przebijał się przez środek tłumu, cofając się przed padającymi ciałami.Jego ręce wybierały cele ze złowrogą akuratnością.Kolejni dwaj mężczyźni i kobieta padli na ziemię, a on przebiegł przez lukę, która po nich została.Poprowadził rozgorączkowany pochód przez ulicę w kierunku rozchwierutanego sklepu i warsztatu fryzjerskiego, naprzeciwko baru Sheba.Wspiąwszy się na drewniany chodnik, odwrócił się i posłał ostatnie naboje w nacierającą gromadę, z tyłu leżeli ukrzyżowani w pyle Sheb, Allie i inni.Nikt nie zawahał się ani nie cofnął, choć każdy jego strzał był śmiertelny i choć rewolwery widzieli zapewne tylko na ilustracjach w starych, bardzo starych czasopismach.Wycofywał się, poruszając ciałem niczym tancerz i uchylając się przed fruwającymi pociskami.Idąc, załadował ponownie rewolwery z szybkością, którą wpojono niegdyś jego palcom, śmigającym między cylindrami i taśmą z nabojami.Gromada zbliżyła się do chodnika, a on wszedł do sklepu i zatrzasnął za sobą drzwi.Wielka wystawowa szyba po prawej stronie pękła i do środka wpadli trzej mężczyźni.Ich twarze były pozbawionymi uczuć twarzami zelotów, w oczach płonął święty ogień.Zastrzelił ich wszystkich i chwilę później do sklepu wskoczyli dwaj następni.Rażeni pociskami, zawiśli na sterczących odłamkach szkła, tarasując otwór.Drzwi zatrzeszczały i zatrzęsły się pod naporem tłumu.Nagle usłyszał głos Sylvii Pittston.- ZABÓJCA! WASZE DUSZE! ROZSZCZEPIONE KOPYTO!Zawiasy oderwały się i drzwi runęły z głuchym klaśnięciem do środka, z podłogi wzbił się pył.Zaatakowali go mężczyźni, kobiety i dzieci, w powietrzu fruwała ślina i szczapy drewna.Opróżnił oba magazynki, ludzie Padali jak kręgle.Wycofując się do fryzjera, pchnął w ich stronę beczkę z mąką, a potem cisnął garnek wrzącej wody z tkwiącymi w środku dwiema poszczerbionymi brzytwami.Ludzie szli dalej, wznosząc nieartykułowane okrzyki.Gdzieś z zewnątrz zagrzewała ich do walki Sylvia Pittston, jej głos wznosił się i opadał na ślepych sufiksach.Rewolwerowiec wciskał naboje do gorących komór, czując zapach ściętych włosów i swąd przypalanych odcisków na własnych palcach.Wyskoczył przez tylne drzwi na werandę.Za plecami miał teraz porośniętą krzewami równinę, kategorycznie wyrzekającą się miasta, które przycupnęło na jej skraju.Za rogiem czaili się, z szerokimi zdradzieckimi uśmiechami, trzej mężczyźni.Zobaczyli go, zobaczyli, że ich widzi, i uśmiechy spełzły im z ust sekundę przed tym, nim ich skosił, w ślad za nimi wyskoczyła z wyciem kobieta.Wielka i gruba, znana była bywalcom baru jako ciotka Mili.Kula odrzuciła ją do tyłu i padła na ziemię, z zadartą wysoko jak u dziwki spódnicą.Rewolwerowiec zszedł po schodkach i cofając się, zrobił dziesięć, dwadzieścia kroków.Tylne drzwi zakładu fryzjerskiego otworzyły się i wyroili się z nich ludzie.Przed oczyma mignęła mu Sylvia Pittston.Raził ogniem.Padali skuleni w kucki, padali na plecy, wywracali się przez balustradę.Nie rzucali żadnych cieni w nieśmiertelnym purpurowym blasku dnia.Rewolwerowiec zdał sobie sprawę, że krzyczy.Krzyczał od samego początku.Jądra przywarły mu do podbrzusza.Oczy miał jak popękane łożyska kulkowe.Ręce jak z drewna.Uszy jak z żelaza.Cylindry rewolwerów były znowu puste i tłum zaatakował, przeistaczając się w znak Oka i Ręki.Rewolwerowiec stał, krzycząc i ładując broń od nowa, nie angażując jednak umysłu, pozwalając, by ręce same wykonały to, co do nich należy.Czy mógł podnieść dłoń i uprzedzić ich, że przez dwadzieścia pięć lat uczył się tej sztuczki oraz innych podobnych, opowiedzieć im o rewolwerach i o krwi, którą zostały pobłogosławione? Nie mógł.Lecz jego ręce umiały opowiedzieć im swoją własną historię.Gdy skończył ładować, znaleźli się w zasięgu rzutu.Jakiś kij trafił go w czoło, z otartej skóry pociekła krew.Za dwie sekundy powinni go dopaść.Na czele zobaczył Kennerly'ego, Soobie oraz jego drugą, młodszą, może jedenastoletnią córkę, a także dwóch mężczyzn i kobietę o nazwisku Amy Feldon, których pamiętał z baru.Załatwił ich wszystkich, a także tych, którzy atakowali za nimi.Padali niczym strachy na wróble.Krew i mózg tryskały strugami.Na chwilę zatrzymali się zaskoczeni w miejscu i mógł teraz wyłuskać z tłumu pojedyncze oszołomione twarze.Jakiś mężczyzna zaczął biegać w kółko.Kobieta z pęcherzami na rękach zadarła głowę do nieba i głośno zagdakała.Staruszek, którego jako pierwszego zobaczył na stopniach sklepu spożywczego, gdy wchodził do Tuli, załatwił się nagle obficie w spodnie.Rewolwerowiec zdążył ponownie załadować jeden z rewolwerów.I wtedy rzuciła się na niego Sylvia Pittston, wymachując trzymanymi w obu rękach drewnianymi krzyżami.- DIABEŁ! DIABEŁ! ZABÓJCA DZIECI! POTWÓR! ZNISZCZCIE GO, BRACIA i SIOSTRY! ZNISZCZCIE INTRUZA, KTÓRY MORDUJE DZIECI!Posłał po jednym naboju w każdy z krzyży, rozłupując je w drzazgi, a potem cztery kolejne w głowę kobiety.Złożyła się jak harmonia i jej ciało zadrżało niczym falujące w upale powietrze.Na chwilę zastygli wszyscy w nieruchomym tableaux, wpatrując się w Sylvię Pittston.Palce rewolwerowca ponownie załadowały broń.Ich opuszki skwierczały i płonęły.Na każdym wypalone były równe kręgi.Napastników robiło się coraz mniej; przerzedził ich szeregi niczym sierp kosiarza.Sądził, że z chwilą jej śmierci rozbiegną się, lecz ktoś cisnął w niego nożem.Rękojeść uderzyła go mocno między oczy i przewrócił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|