[ Pobierz całość w formacie PDF ] .ale podstawowy składnik bez wątpienia został ten sam.- Dobrze dziś wyglądasz, sai - powiedziała siostra przełożona.Sama też prezentowała się kwitnąco, żadne drgnienie zasłony nie zdradzało jej prawdziwej tożsamości pradawnego wampira.Dobrze się pożywiła i wyraźnie dodało jej to sił.Rolandowi żołądek podszedł do gardła.- Niebawem staniesz na nogi, słowo daję.- Żadne takie - jęknął Roland tonem ciężko chorej osoby.- Jak bardzo chcesz, to mogę spróbować, ale uprzedzam, że będziecie musiały potem zbierać mnie z podłogi.Zaczynam się zastanawiać, czy nie dodajecie mi przypadkiem czegoś do jedzenia.Roześmiała się wesoło.- Ach, te chłopaki! Zawsze gotowe zwalić winę za swą słabość na kobiety! Ale ty się nas boisz! W głębi serca jesteś ciągle małym, przerażonym chłopcem!- Gdzie mój brat? Śniło mi się, że wiecowałyście nad nim w nocy, a teraz jego łóżko jest puste.Uśmiech siostry jakby zbladł, jej oczy błysnęły.- Zaczął gorączkować i wpadł w szał.Zabrałyśmy go do Świątyni Dumania.Już nieraz trzymałyśmy tam zakaźnych.Do grobu go złożyłyście, pomyślał Roland.Może dla was to jedno i to samo, ale faktycznie, co wy możecie wiedzieć o śmierci.- Wiem, że wcale nie jesteś bratem tego chłopca - powiedziała Mary, patrząc, jak zajada.Roland już czuł działanie tego świństwa, którego dodały mu do owsianki.Siły znów go opuszczały.- Chociaż nosisz ten sigul, i tak nie jesteś jego bratem.Czemu kłamiesz? Kłamstwo to grzech wobec Boga.- Skąd ci to przyszło do głowy, sai? - spytał Roland, ciekaw, czy babsztyl wspomni coś o rewolwerach.- Wiem swoje.Czemu nie wyznasz prawdy, Jimmy? Spowiedź podobno dobrze robi duszy.- Przyślij do mnie Jennę, a może powiem ci więcej.Uśmiech zniknął jak zdmuchnięty.- Czemu z nią właśnie chciałbyś rozmawiać?- W odróżnieniu od niektórych ona gra czysto.Mary ukazała ogromne zębiska.- Nie zobaczysz jej więcej, prostaczku.Dość już namieszałeś jej w głowie, a ja nie pozwolę na więcej.Odwróciła się, żeby odejść.Roland wciąż udawał osłabionego, lecz chociaż nie chciał przesadzić (udawanie nigdy nie było jego mocną stroną), wyciągnął za nią dłoń z pustą miską.- Nie weźmiesz tego?- A nałóż to sobie na łeb zamiast szlafmycy albo w dupę sobie wetknij, co mnie to obchodzi.Będziesz jeszcze śpiewał, ptaszku, nim z tobą skończę.Powiesz wszystko, aż każę ci się zamknąć, a wtedy zaczniesz błagać, bym pozwoliła ci opowiedzieć coś jeszcze!Po tych słowach odeszła dumnie, unosząc suknię nad podłogę.Roland słyszał kiedyś, że tacy jak ona nie mogą się pokazywać w blasku dnia, co kłamstwem okazało się wierutnym, pradawne opowieści nie łgały jednak ze szczętem: chociaż obok kroczącej siostry przesuwała się po łóżkach jakaś amorficzna mgiełka, to prawdziwego cienia nie rzucała.VI.Jenna.Siostra Coquina.Tamra, Michela, Louise.Krzyżowy pies.Co się stało w szałwii.To był jeden z najdłuższych dni w życiu Rolanda.Drzemał, ale płytko - trzcina zrobiła swoje i z wolna zaczynał wierzyć, że przy pomocy Jenny zdoła się jednak może stąd wydostać.Oczywiście, pozostawała jeszcze sprawa broni, ale zapewne i tu coś wymyśli.Przepędzał godziny, rozmyślając o dawnych czasach: o Gilead i przyjaciołach, o konkursie na jarmarku w Szerokiej Ziemi, który o mało co by wygrał.Ostatecznie kto inny wziął gęś, ale Roland zrobił, co mógł, nikt nie powie.Myślał o matce i ojcu i o Ablu Yannayu, który kulejąc z lekka, pogodnie szedł przez życie, i jeszcze o Eldredzie Jonasie, tak samo naznaczonym, lecz jednak zaprzedanym złu.tak długo aż w końcu Roland wysadził go z siodła pewnego pięknego dnia wyrównywania rachunków.I jak zawsze, myślał też o Susan.“Skoro mnie kochasz, to mnie kochaj", powiedziała.i tak też się stało.Kochał ją.W ten właśnie sposób mijał mu czas.Mniej więcej co godzinę Roland sięgał pod poduszkę i nadgryzał główkę trzciny.Teraz, gdy regularnie zażywał specyfik, mięśnie nie wpadały już w nieustanne drżenie, a serce reagowało spokojniej.Można by sądzić, że trzciny wygrywały z wolna walkę z medykamentem sióstr.Rozmyta jasność słońca przesuwała się po jedwabnym dachu, aż w końcu półmrok, który na poziomie łóżek czaił się przez cały dzień, zaczął znów ogarniać pomieszczenie.Zachodnia ściana okryła się różem i czerwienią zwiastującymi bliskość nocy.Tego wieczoru to siostra Tamra przyszła doń z zupą i kolejnym pierogiem.W dodatku położyła obok jego dłoni pustynną lilię.Uśmiechnęła się przy tym.Policzki miała rumiane, podobnie jak pozostałe siostry - przypominały napęczniałe do granic pijawki.- Od wielbicielki, Jimmy - powiedziała.- Tak cię uwielbia! Lilia znaczy “nie zapomnij, co ci obiecałam".A swoją drogą, co ci obiecała, Jimmy, bracie Johna?- Że zobaczy się ze mną raz jeszcze i porozmawiamy.Roześmiała się tak mocno, że aż odezwały się dzwonki nad jej czołem.Potem klasnęła, niby z radości.- Słodziutka jest jak miód! Tak, tak! - Spojrzała na Rolanda.- Tyle, że to smutna obietnica, z tych, co to nie można ich dotrzymać.Nigdy jej już nie zobaczysz, śliczny.- Wzięła miskę.- Wielka Siostra tak postanowiła
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|