[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Był kompletnie zdezorientowany.Przed oczami migotały mu tylko jakieś błyski.Potrząsnął głową, ale i to nic nie pomogło.Nie potrafił nawet zebrać myśli; prawie nic nie widział.Bogowie.co u.- Co my tu mamy?Wyraźny, śpiewny tenor zdradzał rozbawienie.Vanyel zamarł.Głos niósł się po całym placu, na którym zaległa cisza, jaka panować może tylko w dziewięciu piekłach.Odzyskawszy ostrość widzenia, Vanyel uniósł wzrok, ale zobaczył tylko plecy stojących tyłem ludzi.Członkowie jego rady wojennej zbili się, jak gdyby chcieli go zasłonić.Vanyel poszukał oparcia w szorstkiej ścianie składziku i ostrożnie dźwignął się na nogi, a potem wyglądając zza głowy Gallena, wspiął się na palce, aby móc spojrzeć przez ramię mężczyzny stojącego przed nim.Wreszcie ujrzał wystrojonego przybysza stojącego pośrodku placu i.zmartwiał.Mógł to być tylko czarownik Krebain.Pochodnie wypadające z dłoni mieszkańców wioski nie były już potrzebne.Czarownik przywiódł ze sobą własne magiczne światło, unoszące się nad jego głową niczym małe zielono-żółte słońce.Ludzie zaczęli się powoli wycofywać, aż w końcu uciekli, kryjąc się w budynkach i za barykadami, pozostawiając przybysza stojącego zuchwale w samym centrum placu.Czarownik, odziany w szkarłat i złoto, prezentował się niebywale.Miał na sobie szkarłatne obcisłe bryczesy, przylegającą do ciała haftowaną złotem tunikę i szkarłatny płaszcz podszyty złotą materią.Nawet jego buty i aksamitne rękawiczki były czerwone.Na głowie miał szkarłatny hełm przypominający maskę, przyozdobiony ogromnym złotym smokiem.Jedną rękę oparł na biodrze, a palcem drugiej pocierał podbródek, przyglądając się ludziom zebranym wokół placu.- Bunt.w rzeczy samej to bunt! Jakież to komiczne! - zaśmiał się paskudnie.Był pełen wdzięku, smukły i bardzo wysoki.Spod jego hełmu spływały kaskadami platynowe, lśniące włosy, a niewielka część twarzy nie ukryta pod maską zdawała się niczym wyrzeźbiona z marmuru.Vanyel poddał się nagle zauroczeniu czystą, charyzmatyczną pięknością czarownika.Żaden z mieszkańców wioski nigdy o niej nie wspominał.Sekundę później poczuł, że znów ogarniają go mdłości.Szatan, o jakim mu opowiadano, nie może być piękny!Lecz po chwili pomyślał: Przecież naprawdę on jest nieprawdziwy, jest sztuczny.Sam się odmienił, jestem tego pewien.To tak, jakby pomalował sobie twarz, tylko że on zrobił to na większą skalę.Gdybym posiadał wielką moc i nie dbał o to, do czego mogę ją wykorzystać, przypuszczam, że sam uczyniłbym się pięknym.- Zastanawiam się, co was podkusiło do walki przeciwko mnie? - rozmyślał głośno Krebain.- Przedtem nie było w was ani krzty odwagi.Ale też przedtem.poza tą waszą starą wiedźmą, żadne z was nie zalatywało mi tak magią.- Uśmiechnął się chytrze.- Coś mi się zdaje, że mój nos wyczuwa pośród was obcego.No, gdzie go schowaliście?Vanyelowi przebiegły po plecach ciarki.Wystarczy, że wskażą mnie palcem.a nawet jeśli tego nie zrobią.jeśli zawołam na pomoc Yfandes, będzie wiedział, gdzie jestem.Och, bogowie, czy nie ma sposobu, aby się gdzieś ukryć? Nie mogę go przecież wyzwać na pojedynek! Niemożliwe, aby tego ode mnie oczekiwali.nie jestem dla niego żadnym przeciwnikiem!Jednakże, ku jego zaskoczeniu, żadna z osób znajdujących się na placu nie odpowiedziała na pytanie czarownika, a mężczyźni stojący przed Vanyelem ścisnęli się jeszcze bardziej, osłaniając go przed wzrokiem przybysza.W głosie czarownika zabrzmiało zniecierpliwienie.- To staje się męczące.Gdzie jest obcy, którego wyczułem? Cisza.Tylko stara zielarka szepnęła cicho za plecami Vanyela:- Nie odzywaj się, chłopcze.Nie jesteś w stanie stawić mu czoło, a my dobrze o tym wiemy.Jeśli cię złapie, nie przyjdzie nam z tego nic dobrego.Zresztą nawet gdy cię dostanie, może nas rozszarpać na strzępy.A tak, możliwe, że się znudzi i sam odejdzie.- Powiedziałem, że chcę wiedzieć, gdzie jest ten obcy.- Trzymając teraz obie dłonie na biodrach, czarownik powiódł wzrokiem dookoła siebie.Z całej jego sylwetki biła wściekłość.- A więc, dobrze.Widzę, że czas na następną lekcję posłuszeństwa.- Odwrócił się z lekka, stając twarzą do grupki zasłaniającej Vanyela i uniósł prawą dłoń.- Ty, Gallenie.- Skinął nieznacznie, przywołując mężczyznę.- Chodź tutaj.Gallen zrobił jeden niepewny krok, potem drugi.Siłą własnej woli próbował przeciwstawić się nakazowi czarownika, ale bezskutecznie.Na czoło wystąpił mu pot, z gardła dobył się cichy jęk.Grupka przed Vanyelem znów się ścisnęła, dzięki czemu Vanyel pozostawał nadal w ukryciu.Twarz czarownika wykrzywił sadystyczny uśmieszek.- Wiecie przecież, że nie macie żadnych szans przeciwko mnie - powiedział łagodnie.- Wyzywając mnie, bylibyście jak dziecko atakujące uzbrojonego wojownika.No, chodź tutaj.Dobry piesek.Gallen przebiegł ostatnie kilka kroków i cały rozdygotany zatrzymał się u boku czarownika.Krebain obszedł go dookoła, przyglądając mu się uważnie.Magiczne światełko wiernie trwało wciąż nad jego głową.- Niech no się zastanowię.domyślam się, że masz żonę.- Omiótł wzrokiem pozostałych wieśniaków.- Tak, w rzeczy samej.Reva.a niech to.Niedoszła wojowniczka, tak? Podejdź tutaj, moja droga.Skinął palcem, a smagła Reva wystąpiła z grupki przy zachodniej barykadzie.Wciąż ściskała w dłoni zaimprowizowaną dzidę z noża przymocowanego do kija.Jej pobladła twarz zmartwiała z rozpaczy.Krebain potrząsnął głową.- Doprawdy, moja droga, taką bronią wiele nie zwojujesz.Gallenie, zabierz jej to.Gallen nawet nie drgnął.Jego zlana potem twarz błyszczała w blasku magicznego światła.- Powiedziałem, zabierz to.- Głos Krebaina zabrzmiał szorstko, rozkazująco, a Gallen wyciągnął swe spękane ręce po dzidę żony.- A teraz.przyłóż czubek tego maleńkiego nożyka do jej brzucha.- Twarz Gallena skurczyła się w udręce, gdy opuszczał dzidę, aż czubek noża zatrzymał się na brzuchu żony.Potem jęknął, gdy Krebain zmusił go do uchwycenia trzonu w obie dłonie.- Oczywiście, Revo, byłoby to dla ciebie dość bolesne, gdybyś chciała teraz zrobić krok do przodu.Vanyel nie mógł już dłużej tego znieść
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|