Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zebrawszy się w sobie, kroczył dalej.Początkowo nijak mu było stawiać nogi, bijące jak młoty parowe, na niby-szkieletach, lecz próby lawirowania okazały się tyleż daremne, co kłopotliwe.Więc tylko niekiedy zawahał się, gdy drogę zastąpiło mu szczególniejsze spiętrzenie i obchodził je na koniec tylko, kiedy brodzenie w owych stertach i ich druzgotanie mogło sprawić fatygę nawet jego pokornemu olbrzymowi.Zresztą z bliska wrażenie, że depcze po niezliczonych kościach, że miażdży kaloty czaszek, użebrowania skrzydeł, odpękłe od łbów łuki jarzmowe i rogi, malało do zaniknięcia.Raz tak, jakby szedł po resztkach jakichś organicznych machin, więc tworów hybrydowych — półzwierząt, wynikłych od skrzyżowania życia z martwotą — sensu z bezsensem — a raz tak, jakby roztłukiwał irydowymi butami nadludzko rozkrzaczone klejnoty, szlachetne i nieczyste, co zaszły częściowo bielmami wzajemnych przeniknięć i metamorfizacji.A ponieważ z wysokości swego chodu musiał wciąż baczyć, gdzie i pod jakim kątem stawia wieżę nogi, ponieważ ten przemarsz pierwszego etapu trwał — z konieczności spowolniony — ponad godzinę, śmiech go brał, gdy pomyślał, jakich wysiłków imali się ziemscy artyści, żeby wykroczyć poza rubież ludzkiej, to znaczy usensowniającej wszystko, imaginacji, jak się ci biedacy tłukli między ścianami swych wyobraźni i jak niedaleko odstępowali od banału, do osłatka wyciskając mózgi, podczas kiedy tu na jednym akrze powierzchni więcej się pyszniło oryginalności niż na setce ich wystaw, zrodzonych troskliwą udręką.Że jednak nie ma takich bodźców, do których człowiek rychło nie nawyka, wnet już maszerował przez owe cmentarze chalkocytów, spineli, ametystów, plagioklazów, albo raczej ich dalekich, nieziemskich krewnych, jakby stąpał po zwyczajnym piargu, krusząc w ułamku mgnienia gałąź, co się wykrystalizowała w swój niepowtarzalny rozbieg przez miliony lat; nie z ochoty, lecz z musu obracał ją w szklistą kurzawę, bo go niekiedy na widok wspanialszego od innych wytworu tych wiek uistych prac brał żal, lecz one tak się wzajem tłumiły, tak gasiły się nieprzebranym nadmiarem, że go już jedno tylko poruszało do ostatka.To mianowicie, jak mu się ta kraina — ale nie jemu jedynemu! — kojarzyła ze snem, z państwem majaków i szaleństwem rażonej urody.Słowa, że to jest strefa, w której natura śni, wcielając swoją wspaniałą grozę, swoje rozpętane koszmary wprost niejako, z pominięciem wszelkiej psychiki, w litą twardość materialnych ukształtowań, te słowa same mu się formowały na wargach.Tak samo bowiem jak we śnie, cokolwiek ujrzał, zdawało się zarazem całkowicie obce i absolutnie własne, wciąż coś przypominało i tym przypomnieniom wymykało się uparcie w następnej chwili, wciąż zdawało się grubym nonsensem, maskującym sobą jakiś cienki, aluzyjnie przewrotny sens — bo tu się wciąż jakby tylko od wieków zaczynało z świetną precyzją, ale nigdy nie mogło siebie dokończyć, wejść w pełnię ziszczenia, zdecydować się na finał — czyli na własne przeznaczenie.Tak sobie dumał, oszołomiony i otoczeniem, i swymi refleksjami, jako że filozoficzne myśli nie były w jego zwyczaju.Już miał wzeszłe słońce za sobą, więc poprzedzał go teraz jego cień i było łaskotliwie dziwne dostrzegać w ruchach tego kanciastego kładącego się daleko w przód cienia jego maszynową, a zarazem swoją własną, człowieczą naturę — bo była to sylweta bezgłowego, jak okręt rozkołysanego w chodzie robota, który miał zarazem jemu tylko właściwe ruchy i demonstrował je jakby z ostentacyjną przekorą, bo w wyolbrzymieniu.Co prawda nie doświadczał tego widoku po raz pierwszy, lecz prawie dwugodzinny marsz po uroczysku jakoś uskrzydlił mu czy wysubtelnił wyobraźnię.Nie żałował też, że skręciwszy za Roembdenem bardziej na zachód, stracił łączność radiową z Roembdenowcami.Miał wyjść z radiowego cienia na trzydziestej mili — więc już niedaleko — lecz teraz wolał być sam, uwolniony od stereotypu pytań i meldunkowych odpowiedzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript