[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Prawa ręka krasnoluda jak zwykle spoczywała na rękojeści topora, lewą osłaniał oczy przed blaskiem jeszcze jasnego letniego słońca.Folko z westchnieniem szarpnął wodzami i jego kucyk, niespokojnie potrząsając głową i pochrapując, zszedł z bitego traktu i pokłusował po gęstej trawie w ślad za idącą niespiesznym krokiem gniadą kobyłą Rogwolda.Kurhany stały po obu stronach czegoś, co przypominało z grubsza ścieżkę, którą trop prowadził w głąb Pola.Minęło około godziny, dawno stracili z oczu Trakt, jechali niemal na oślep, lawirując między Mogilnikami i polegając na doświadczeniu Rogwolda.Nawet nie zauważyli, jak dokoła nich zgęstniała cisza.Zamilkły ptaki i trzmiele, w trawie, jeszcze bujniejszej i wyższej, ucichł nawet lekki wschodni wiaterek.Powietrze jakby zastało się wokół Mogilników, jak woda w bajorze.I wtedy Folko poczuł, że dzieje się coś niedobrego.Przypomniał sobie o strachu przeżytym w nocy na drodze.Teraz, w jasny dzień, wśród przyjaciół, nie bał się tak okropnie, tylko sprężył się cały i wytarł o spodnie nagle spotniałe dłonie.Coś chyba poczuł również Torin, bo wstrzymał kuca i wyciągnął zza pasa topór.Wraz z każdym krokiem wzrastało niespokojne, gniotące przeczucie, jakby zbliżali się do jakichś straszliwych, ogromnych, wpatrzonych w nich oczu.Kurhany nieoczekiwanie rozstąpiły się, tworząc wielki okrąg, od jednej do drugiej krawędzi była bez mała mila.Na zielonym trawiastym pokryciu tego ogromnego, ukrytego przed ciekawskimi spojrzeniami koła zobaczyli zupełnie świeży ślad po ognisku.- Jest! - sapnął Rogwold.Cała trójka ponagliła konie, kierując się ku czarnej wydłużonej plamie wypalonej ziemi.Trawa wokół była wydeptana, ziemię poszatkowały głębokie koleiny pozostawione przez koła wozów, zapadających się w wilgotnej, pulchnej ziemi.Na brzegach kolistej doliny przyjaciele odkryli jeszcze z dziesięć śladów po ogniskach, nieco mniejszych; gdzieniegdzie pozostały również kupki końskiego łajna.Rogwold zeskoczył z konia i pochyliwszy się, czegoś szukał na ziemi, stopniowo zbliżając się coraz bardziej do największego popieliska.Hobbit i krasnolud przypatrywali się temu z niepokojem.Torin nie odrywał wzroku od wierzchołków otaczających kotlinę kurhanów; Folko, jakkolwiek bardzo się starał, nie mógł poradzić sobie z nieoczekiwanie atakującymi go falami strachu - coś nie pozwalało mu podnieść oczu, które, jak zaczarowane, obserwowały każdy ruch Rogwolda.Podjeżdżali coraz bliżej.Rogwold w końcu wyprostował się; twarz miał nachmurzoną i nieprzeniknioną, prawą rękę położył na rękojeści miecza.- Patrzcie! - Wskazał przyjaciołom popielisko, a następnie gwizdem przywołał gniadą kobyłę, która oddaliła się, zapewne w poszukiwaniu najsmaczniejszej trawy.Folko i Torin zsiedli z koni i podeszli bliżej.Wśród lekkiego szarego popiołu i czarnych głowni zobaczyli kupkę opalonych kości.Hobbit zadygotał ze strachu.- Nie bójcie się, przyjaciele.- Rogwold mówił cicho, jakby też się czegoś obawiał.- Rozumiem, o czym teraz pomyśleliście.Ale to są kości końskie.Widzicie czaszki?- Tutaj? - pokręcił głową Torin.- Poczekaj.- Rogwold przerwał mu gwałtownym ruchem ręki.Przykucnął i wskazał sam środek ogniska.Folko wpatrzył się w to miejsce.Pośród nie do końca wypalonych węgli leżały przysypane popiołem trzy krótkie, szerokie miecze.- To coś dla ciebie, czcigodny Torinie - powiedział półgłosem Rogwold.- Co o nich możesz powiedzieć?- Muszę przyjrzeć się lepiej - odparł Torin, również ściszając głos i podchodząc do krawędzi czarnego kręgu.Rozejrzał się niepewnie, a potem machnął ręką i wszedł w popiół.Dokoła jego ciężkich podkutych buciorów wzbiły się szare obłoczki, w tej samej chwili Folko wrzasnął: „Stój!”.Wystarczyło, by krasnolud zrobił pierwszy krok, gdy w serce hobbita wpiły się niewidzialne lodowate szpony, pod nogami zakołysała się ziemia.Wyraźnie słyszał wściekły, zduszony syk, dochodzący gdzieś z dołu.Krasnolud zrobi jeszcze jeden krok i stanie się coś.Torin i Rogwold jednocześnie spojrzeli na hobbita.Folko chwiał się na nogach.Przyciskał dłonie do uszu, ale upiorne, niesłyszalne dla innych syczenie nie milkło.- Co z tobą, Folko? - zapytał z niepokojem Rogwold, wpatrując się w pełne przerażenia oczy hobbita.- Co się stało?Tymczasem Torin zdecydowanie podszedł do przysypanych popiołem mieczy, podniósł je i trzymając broń pod pachą, pospiesznie skierował się do Folka.Cały świat zawirował przed oczyma hobbita; doznał nieznanego mu do tej pory, dziwnego bólu serca.Coś podcięło mu nogi, Rogwold chwycił go, a wiszący na plecach hobbita kołczan ześliznął się.Usiłując utrzymać go na ramieniu, Folko poczuł pod palcami znajome ciepło elfijskiego łuku.I wtedy zaczął walczyć.Dotknięcie starej broni legendarnego narodu dodało mu sił.Mały hobbit naiwnie wierzył, że podobne rzeczy mają ukrytą moc Eldara, i ta wiara teraz mu pomogła.Wykonał rozpaczliwy wysiłek, usiłując wyzwolić się ze ściskającychserce cęgów.Przeciwnika nie widział, nie mógł więc stanąć z nim do walki, ale lęk zaczął ustępować, ból w piersi minął.Syk nie ustawał, lecz teraz była w nim tylko bezsilna złość.Czerwony z wysiłku Folko twardo stał na nogach.- Co się z tobą dzieje, powiedz w końcu! - tarmosił go Torin.- Już przechodzi - Folko blado się uśmiechnął.- Uff! Aleś nas wystraszył! - Krasnolud otarł pot z czoła.- To jest złe miejsce.Nie wiem dlaczego, ale sam oddycham z trudem.Dobra, popatrzmy na miecze.Pochylił się nad leżącą na trawie bronią, wziął jeden z mieczy do ręki, przetarł pękiem trawy.Na szerokim dwustronnym ostrzu tuż obok jelca udało się dojrzeć malutki, ledwie zauważalny znak: okrąg z przecinającą go z lewa na prawo łamaną linią, przypominającą widziane z boku schody.Krasnolud podrapał się po czubku głowy.- Po raz pierwszy widzę taką cechę.To na pewno nie jest wyrób krasnoludów, choć stal jest, bezsprzecznie, świetna, miecz wykuty nieźle.Natomiast gorzej jest z hartowaniem, ostrze niedbale obrobione.Robota nie mistrza, ale dobrego fachowca.- A gdzie został wykonany, nie potrafisz rozpoznać? - zapytał Rogwold.- Podobny jest do ostrzy kutych między Górami Mglistymi a krainą Zielonych Lasów - powiedział w zamyśleniu krasnolud.-Bardzo krótki.Takie same trzy wyżłobienia, takie same krawędzie, podobne proporcje.Ale, powtarzam, wykonał je dobry fachowiec, kowal co się zowie, rozumiejący Durina, ale nie miał możliwości albo chęci, by jak należy obrobić swoje dzieło.Stal jest ludzka i wydaje mi się, że wytopiono ją z rudy góry Gundabad, która się znajduje na samej północy Gór Mglistych.Krasnoludy odeszły stamtąd bardzo dawno, wyginęli również orkowie.Kopalnie dostały się ludziom.Stali ciasno jeden przy drugim w samym środku okrągłej doliny
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|