[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nieco dalej wpadała do niej także druga odnoga korytarza.Ta hala nie była pusta.W każdym razie nie tak pusta jak dno gigantycznejstudni, gdzie odkryliśmy przypadkiem wjazd do tunelu.Konstrukcje i urządzeniasprawiały wprawdzie wrażenie mebelków dla lalek w porównaniu z przestrzeniąwnętrza, ale przecież były to konstrukcje, była także aparatura sterująca w postaciciągnących się wzdłuż bocznych ścian gładkich, trapezoidalnych pulpitów.Pobły-skiwały w nich wielobarwne światełka, przywodzące na myśl lampki czujników.Kiedy jednak podjechaliśmy bliżej, okazało się, że nie ma tam ani śladu lam-pek.Powierzchnia pulpitów była gładka jak szkło.%7ładnych ramek, szkiełek, so-czewek, żadnych przycisków czy innych manipulatorów.Wielobarwne strużkiświatła pochodziły jakby z kryształków wtopionych w powierzchnię płyty i za-łamujących promienie pod różnymi kątami.Mniej więcej metr powyżej górnejpłaszczyzny pulpitów biegł przez całą długość ściany świecący, błękitnawy pas.Sam nie wiem, dlaczego przyszedł mi na myśl ekran. Co to jest? usłyszałem nagle głos Rivy.Zabrzmiało w nim jakby nie-dowierzanie, a także, jak mi się wydawało, niepokój.Odwróciłem głowę w jegostronę.Siedział, nisko pochylony, wpatrując się w przeciwległy róg hali.Posze-dłem za jego spojrzeniem i odruchowo zacisnąłem dłoń na sterze.Chwilę pózniejstopowaliśmy już nad dobrze znanym nam kształtem. To już drugi mruknąłem.Trzeci poprawiłem się w myśli.Przypo-mniałem sobie kukły wiszące w śluzie Heliosa.Także tylko skafander.Nie człowiek.Ale i ten skafander należał do człowieka.Przynajmniej do niedawna.Przyglądaliśmy się w milczeniu przewodom podręcznego analizatora, wyszar-panym z bufiastego rękawa jakby w gorączkowym pośpiechu.Pas był równo prze-cięty wiązką promieni, oddarta wierzchnia warstwa ukazywała potargane obwody.Hełmu nie było, ale pozostała po nim kryza nosiła ślady mechanicznych urazów,jakby ktoś walił w nią dłuższy czas starym kowalskim młotem. Pomyliłeś się powiedziałem.Riva spojrzał na mnie badawczo.Wzruszyłem ramionami. Pomyliłeś się powtórzyłem. Nasi byli nie tylko tam, na górze.101Przyglądał mi się chwilę, jakby czekając, co jeszcze powiem, wreszcie odwró-cił się powoli i utkwił wzrok w czujnikach swojej centralki.Od kilku sekund odnosiłem wrażenie, że w hali robi się jaśniej.Rozejrzałemsię po ścianach i nabrałem pewności.Mój wzrok padł na lśniące pasy, które przedchwilą porównałem w myślach z ekranami.Tak, to nie mogło być złudzenie.Nielśniły już, lecz świeciły ostrym, oślepiającym blaskiem.Odwróciłem głowę i za-marłem w bezruchu.Zciany hali rozstępowały się, znowu mieliśmy przed sobą otwartą przestrzeń,nakrytą niebem, po którym wędrowały chmury.Pośrodku równiny znowu wyra-stało miasto. Powtórka rzucił Riva.Ale to nie była powtórka.A jeśli nawet, to powtórka jakiejś dawno zapomnia-nej lekcji historii.Historii Ziemi.Odwróciłem wieżyczkę i powiększyłem obraz.W ekranach ukazał się wyci-nek centralnej części miasta.Koszmar.Tylko to słowo mogło oddać przerażającą treść widowiska, jakimnas tym razem uraczono.Powiększenie było bez porównania większe aniżeli wtedy, kiedy obserwowa-liśmy strzeliste konstrukcje, zawieszone nad wielobarwną połoniną.W wizerunkudomów, ulic, pojazdów i postaci ostro rysowały się kontury najmniejszych szcze-gółów.Było to jedno wielkie, wielowarstwowe mrowisko mechaniczne i ludzkie.Zbi-te, skotłowane strumienie osób i pojazdów przewalały się przez węższe i szerszeulice i z nieopisanym jazgotem i nie maskowaną wzajemną wrogością.Szerokie,szklane drzwi domów, sklepów i urzędów nie zamykały się w ogóle, kotłowałysię w nich przeciwbieżne tłumy ludzi pochłoniętych, jak można było sądzić, jedy-nym pragnieniem: wyprzedzenia innych.Tuż nad chodnikami mrugały ostrymi,oślepiającymi światłami wielopiętrowe reklamy.Nad tym wszystkim unosiła sięodrażająca, brudnosina mgiełka zmieszana z wszechobecnym kurzem.Ulicami przeciskały się archaiczne poduszkowce, ryczały spalinowymi silni-kami piętrowe autobusy, niemal zawadzając o przęsła ciasno stłoczonych żelbeto-wych zawijasów, którymi pomykały wagoniki jednotorowych kolejek.Małe i ci-che samochody elektryczne, wypełniające szczelnie każdy skrawek wolnej prze-strzeni na jezdniach i chodnikach, przesuwały się w ślimaczym tempie, chwilamizastygając na kilka, a nawet kilkanaście minut w niekończących się wielowar-stwowych szeregach.To miasto tak bardzo różne od barwnej kompozycji harmonijnych brył, jakązademonstrowano nam tam, na górze było naszym ziemskim miastem.Każdedziecko potrafiłoby bez trudu określić epokę, z jakiej pochodziło.I nie była towcale tak bardzo odległa epoka.Jeśli chodzi o czas.Bo pod wszystkimi innymiwzględami dzieliła nas od niej przepaść większa niż swego czasu neandertalczyka102od budowniczych egipskich piramid.Dwudziesty pierwszy wiek.Pierwsza poło-wa.Szczytowa faza kryzysu cywilizacyjnego.Od stu lat mamy to za sobą.Za sobą?Coś we mnie nagle drgnęło.Przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z Itią.Kiedy to było? Przedwczoraj? Trzy dni temu?Sześć lat.Mniejsza z tym.Czas nie ma w tym wypadku znaczenia.Jak to onapowiedziała? I ty myślisz, że jesteś maszyną?Wzruszyłem ramionami.Nonsens.Nigdy nie uważałem się za maszynę.Taktylko mówiłem, żeby przestała myśleć o mnie i o Usterze.Ale o to, czy człowieknajgorsze kłopoty z sobą samym ma już na zawsze z głowy, pytałem napraw-dę.Była w końcu historykiem.I jedyne, co potrafiła mi odpowiedzieć, to że niejestem cyborgiem.Czyżby krótka refleksja, nie refleksja nawet, przelotna myśl,jaką wtedy wypowiedziałem, trafiła w coś, co tkwiło w niej głęboko, może nawetgłębiej, niż sama zdawała sobie z tego sprawę?Zostawmy to.Tak czy owak miałem teraz przed oczyma obraz ubiegłowiecz-nego kryzysu w całej jego okazałości.I mogłem być pewny, że nie zakomponowa-no go tutaj, w podziemnej bazie na obcym globie, żeby nam zrobić przyjemność.Ale też nie przypadkiem. Skąd oni to wzięli? spytałem półgłosem, nie patrząc w stronę, gdziesiedział Riva.Milczał dłuższą chwilę.Wreszcie odchrząknął i wykrztusił: Myślisz, że to nasi?Nie myślałem, że to nasi.Kompletna bzdura.Ostatnią rzeczą, jaką mogłabyzrobić wyprawa kontaktowa w środowisku obcej cywilizacji, byłoby demonstro-wanie holowizyjnych filmów, obrazujących najczarniejsze karty naszej historii. Nonsens burknąłem.Skinął powoli głową. Nonsens powtórzył.Po chwili dodał, jakby z przekąsem: Może imopowiedzieli?.W tym momencie zaświtała mi niedobra myśl. Zapis?Riva wstał.Chwilę tkwił bez ruchu, zbliżając hełm do iluminatora, wreszcieodwrócił się powoli, podszedł bliżej i położył rękę na oparciu mojego fotela. Projekcja pól mózgowych? odpowiedział pytaniem. Ale kto z na-szych, u licha, mógł myśleć o czymś takim? Albo tak się zachować.Wyprostował się na całą wysokość i utkwił we mnie badawcze spojrzenie. Zaraz, zaraz powiedział z namysłem. Ty sądzisz. Strefy zerowe rzuciłem sucho.Milczeliśmy chwilę.Wreszcie Riva cofnął się i wrócił na swoje miejsce.Nieusiadł jednak, tylko ponownie przywarł szybą swojego hełmu do iluminatora. W takim razie. zaczął po chwili półgłosem.103 W takim razie przerwałem musimy się śpieszyć.* * *Tym razem nie czekałem, aż aparatura projekcyjna zainstalowana przez ob-cych zakończy transmisję czy raczej retransmisję wprowadzonego do niej progra-mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|