[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Co mi do głowy strzeliło, żeby takie zeszłowieczne słowa wypowiedzieć, sama pojąć nie mogłam.Na szczęście Gaston za żart je poczytał.- Balzak się kłania.Siedzisz w klasykach, zauważyłem.Jeśli taki wpływ mają na ciebie, zacznę ich kochać.- Zacznij.Mają doskonały.Byłabym nie jeden, a dwa tygodnie w tym Paryżu spędziła, gdyby nie wściekła chęć ponownego lotu samolotem.Wymyśliłam jakieś potrzeby, choć nie było to konieczne, bo w pośpiechu Gaston i tak rezerwacji na najbliższy piątek dokonał.Później dopiero pomyślał, że można było mój pobyt przedłużyć.I na dobre nam wyszło.Pierwsze słowa, jakie czekający na lotnisku Roman wygłosił, to że Armand, z opóźnieniem dowiedziawszy się o moim wyjeździe, sam też do Paryża pojechał.Samochodem, zatem dłużej to musiało trwać i pewnie właśnie na weekend tam się znalazł.Mijał się z nami, dobre i tyle.Dwa tygodnie nam jeszcze do ślubu zostało.Licząc na to, że Armand, zdezorientowany, do następnego weekendu w Paryżu poczeka, postanowiłam spokojnie spędzić je w domu.Inną drogę do wyjazdu sobie znalazłam, wspomnienia przywoławszy, przez las do szosy na Magdalenkę, która za moich czasów nie istniała, leśną przecinką, a potem jakimiś lokalnymi dojazdami.Dalej to było znacznie i mniej wygodnie, ale za to bezpieczniej.Na powrót do przeszłości nie miałam chęci się narażać.Jako pierwsza, moją ciążę odgadła Monika.- Nic nie widać, ale tak kwitniesz, że mam podejrzenia - rzekła przy którejś wizycie, przyglądając mi się z uwagą.- Sama miłość czy jednak przychówek?Myśl o czasach, w których dziecko hańby nie stanowi, uszczęśliwiała mnie tak, że straciłam opamiętanie, pozwoliłam sobie na szczerość.- Ciąża, jasne - odparłam beztrosko.- Nie masz pojęcia, jak okropnie chciałam wreszcie coś urodzić.Chcę mieć dzieci.- A on? Gastona mam na myśli, bo chyba o niego chodzi? - Też.Chce.Im prędzej, tym lepiej.- Prawie ci zazdroszczę, chociaż dzieci ogólnie nie lubię.Gdzie będziecie mieszkać?- Pół na pół.Trochę tu, trochę we Francji.Ślub weźmiemy tutaj, potem na trochę wyjedziemy, potem się zastanowimy… Monika z gratulacjami wystąpiła, ale roztargnienie w niej widać było.O Armanda zaczęła mnie pytać, co też on w tej Francji robi i po co właściwie pojechał.Wyznała, że zależy jej na nim, nie jest to żadna wielka miłość, ale zauroczenie i fascynacja, i chciałaby mieć go dla siebie chociaż przez jakiś czas.Chciałaby więcej o nim wiedzieć.Zakłopotała mnie tym okropnie, bo jakże mogłam jej powiedzieć, że podejrzenia o zbrodnię na nim się grupują, a i ja sama strzec się go muszę z całej siły.Ostrzegłam ją delikatnie, że nie można na niego zbytnio liczyć, żałuję, że aż tak w nim ugrzęzła, bo rozczarowania mogą ją spotkać, ale na to wzruszyła ramionami i nie przejęła się zbytnio.- Przez rozczarowania do Wisły skakać nie będę - rzekła lekceważąco.- Idzie mi tylko o to, czy mam się go jeszcze spodziewać, bo bezowocnego czekania bardzo nie lubię.Myślisz, że jeszcze przyjedzie? Bo prawie mam ochotę sama jechać do Paryża i tam go przypadkiem spotkać, o ile mi powiesz, gdzie mieszka.Przyjazdu Armanda byłam zupełnie pewna i to jej mogłam zagwarantować.Odeszła, pocieszona i ożywiona, i zaraz potem zadzwoniła pani Łęska.Że już nadszedł październik, rezydowała w Montilly.Okazało się, że swojej obietnicy dotrzymała.- Nie chce mi się teraz lecieć do Warszawy - zawiadomiła mnie od razu.- Podobno tu byłaś, jak mnie jeszcze nie było, szkoda.Nie przyjedziesz ponownie?- Nie wiem.Chyba dopiero po ślubie, razem z Gastonem.- Na waszym ślubie też nie będę, zdjęcia przywieźcie albo film.Ale wolałabym wszystko opowiedzieć ci osobiście, bo przez telefon gorzej się plotkuje.No nic, powiem ogólnie…No i powiedziała.Więcej niż pół godziny słuchawkę do ucha przyciskałam, rozciekawiona i przejęta.Otóż pani Łęska odnalazła jedną dawną pomoc kuchenną z Montilly i owa pomoc kuchenna stanowiła cały romans.Nie była to żadna prosta dziewka, tylko absolwentka specjalnej szkoły gastronomicznej, do gotowania utalentowana wielce i karierę w tej dziedzinie zamierzała zrobić.Konkurencję miała ogromną, zaczęła zatem od praktyki w dużym domu, w Montilly właśnie.Nie pchała się ze swoimi umiejętnościami, na byle jaką pensję się zgodziła, udawała takie stworzenie cichutkie i nieśmiałe, podpatrywała kucharkę, szperała w starych przepisach, wścibska była w ogóle i lubiła wszystko wiedzieć.Ale poza tym sympatyczna i niegłupia.Panna Luiza znienawidziła ją śmiertelnie, ponieważ bardzo szybko wypatrzył ją Armand.On zaś z pięknych dziewczyn lubił korzystać i nie żałował sobie.Tym razem jednak panna stawiła opór, nie chciała go, być może wolała unikać zadrażnień i nie odbijać amanta wszechwładnej gospodyni, w każdym razie Armand, zły na nią i uparty, zachował się nieostrożnie i panna Luiza nabrała podejrzeń.Wyrzuciła ją w końcu i potrzebnego jej świadectwa odmówiła.Ale dziewczyna też była uparta.Świadectwo postanowiła sama sobie wystawić, a że różne zakamarki już spenetrowała, wiedziała, gdzie papiery z nadrukiem pałacowym leżą, i na takim świadectwo chciała mieć, podpisane przez główną kucharkę i przez pannę Lerat.Podpis panny Luizy, rzecz jasna, zamierzała sfałszować.Trzeba trafu, że podkradła się pod gabinet panny Luizy we właściwej chwili, mniemając, że w zamkniętym domu nikogo nie ma.Okno było uchylone i przez nie zamierzała wejść.Tymczasem panna Luiza z Armandem tam się właśnie kłócili.Panna Luiza fałszywy akt ślubu prezentowała, wiadomo już było, że prawdziwy być nie mógł i Armand z małżeństwa z nią stanowczo rezygnował, za to pistolety zabytkowe chciał zabrać.Wyrzuty sobie wzajemnie czynlli, o niepotrzebnym zabójstwie urzędniczki mówiąc, w wielkiej furii obydwoje, ale końca tej awantury dziewczyna nie doczekała, bo w obawie, że ją pod oknem ujrzą, oni czy ktoś inny, uciekła.Słyszała tylko jeszcze, jak panna Luiza śmiercią Armandowi groziła, huk się rozległ i rumor jakiś, mniemała zatem, że się może pobili albo co.Nie bardzo miałaby ochotę w sądzie świadczyć, bo w zamkniętym pałacu ona sama też by się bezprawnie znalazła, podejrzenia na siebie jakieś ściągając.Nową pracę dostała, taką, jakiej pragnęła, i dobra opinia jej potrzebna.Pani Łęska od dziecka ją znała i w pewnym stopniu dobrodziejką jej była, więc, odnaleziona, wyznała jej wszystko, błagając tylko, żeby ją oszczędzić i do sądu ciągnąć dopiero w ostateczności.Poza wszystkim, Armanda się boi, bo on, jej zdaniem, do najgorszego zdolny.W wypiekach słuchałam, sama niepewna, co z tym fantem zrobić.Pani Łęska, jak dotąd, nikomu jeszcze o dziewczynie nie powiedziała i nie powie, dopóki palącej potrzeby nie będzie.Mnie mówi, żebym się z Gastonem naradziła, a później może i z panem Desplain, ale to już lepiej osobiście.Aż do chwili ślubu, wedle jej poglądu, jestem bezpieczna, potem zaś Armand, jeśli ma rozum, natychmiast spróbuje razem nas zabić, w taki sposób, żebym później umarła niż Gaston, bo w ten sposób w odziedziczeniu spadku po mnie nic by mu już nie przeszkodziło.No rzeczywiście, a cóż za pociągająca perspektywa! Najpierw z Romanem się naradziłam.Zdanie pani Łęskiej poparł całkowicie i w ponurą zadumę popadł.Komplikacje same widział i nie krył ich wcale przede mną, bo nawet i z zeznaniem podkuchennej same poszlaki o winie Armanda świadczyły.A gdyby go jednak skazano, łatwo by mu było przypisać zabójstwo w afekcie albo zgoła w obronie własnej, skoro panna Luiza pierwsza strzeliła, a musiało tak być, bo nie strzeliła przecież po śmierci, więc bardzo niską karę by dostał
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|