Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech tylko będzie uczciwy, ocyganiaągo z własnych jego portek.Albo szachrujesz, albo nie jesz.Nie brak gówniarzy, co sobie myślą, że trzeba nam tylko z dziewięćdziesiąt tysięcy agentów FBI w czyściutkich kołnierzykach i z teczkami.Bzdura.Chęć zysku przekabaci ich akurat tak samo jak i resztę.Wiesz, co ci powiem? Zdaje mi się, że musimy ten świat przerobić od samego początku.Pomyśl o Przezbrojeniu Moralnym.Coś w tym jest.Przezbrojenie Moralne.Tak, dziecinko, coś w tym jest.- Jeżeli Bay City ma być przykładem, jak to przezbrojenie działa, pomyślę raczej o aspirynie - powiedziałem.- Można przechytrzyć - mówił miękko Hemingway.- Może się to zdarzyć, choćby ci się zdawało, że jest inaczej.Możesz się tak wycwanić, że już o niczym nie będziesz myślał, tylko o tym, żeby być cwanym.Jeśli idzie o mnie, jestem tylko głupim gliną.Wykonuję rozkazy.Mam żonę i dwoje dzieciaków, i robię, co mi każą ci z góry.Blane mógłby ci różności opowiedzieć.Jeśli idzie o mnie, ja nic nie wiem.- Czy naprawdę ten Blane ma wyrostek? Czy sobie czasem sam przez złośliwość nie strzelił w brzuch?- Daj temu pokój - powiedział z niezadowoleniem He­mingway i trzepnął dłońmi po kierownicy.- Spróbował­byś lepiej myśleć o ludziach.- O Blane'ie?- To człowiek.tak jak i my - stwierdził Hemingway.- Grzeszny.ale człowiek.- W czym robi Sonderborg?- OK.Przecież ci mówiłem.Może się mylę, ale brałem cię za faceta, któremu można odstąpić dobry pomysł.- Po prostu nie wiesz, w czym on robi - powiedziałem.Hemingway wyjął chusteczkę i otarł twarz.- Braciszku - westchnął - przykro mi to mówić, ale powinieneś, u diabła, dobrze wiedzieć, że gdybym ja wie­dział albo gdyby Blane wiedział, że Sonderborg w czymś robi, to albo byśmy ciebie tam nie wsadzili, albo ty byś się nigdy stamtąd nie wydostał, w każdym razie nie na własnych nogach.Oczywiście, mówię o jakiejś naprawdę trefnej robocie.Nie byle głupstwach, nie jakimś tam wróżeniu staruszkom z kryształowej kuli.- Nie zdaje mi się, żeby oni mieli zamiar wypuszczać mnie stamtąd o własnych siłach - powiedziałem - Jest taki lek, nazywa się skopolamina, środek na wydobycie prawdy, który czasem zmusza ludzi bez ich wiedzy do gadania.Nie jest taki na sto procent pewny, tak samo jak hipnoza.Ale czasem działa.Zdaje się, że mnie tam przyciskali, żebym gadał, żeby wiedzieli, co też ja wiem.Ale tylko w trzech wypadkach Sonderborg mógł wiedzieć, że ja mogę wiedzieć coś, co by jemu mogło zaszkodzić.Albo powiedział mu Amthor, albo Myszka Malloy wspomniał mu, że byłem z wizytą u Jessie Florian, albo pomyślał, że wsadzenie mnie do niego to była sztuczka policji.Hemingway popatrzył na mnie ze smutkiem.- Nie rozumiem ani słowa - stwierdził.- Kto to jest, u diabła, ten Myszka Malloy?- To taki osiłek, który parę dni temu zamordował faceta na Central Avenue.Macie go w swoich komunikatach, jeżeli je w ogóle czytujesz.Do tej pory to już pewno cała czytanka.- I co z tego?- To z tego, że Sonderborg go ukrywał.Tej nocy, kiedy się wymknąłem, widziałem go tam, leżał w łóżku i czytał gazetę.- Jak się wydostałeś? Nie byłeś zamknięty?- Przyłożyłem posługaczowi sprężyną od łóżka.Miałem szczęście.- A ten osiłek cię widział?- Nie.Hemingway oderwał auto od krawężnika i na twarzy zagościł mu na dobre solidny uśmiech.- Zbierzmy to razem - powiedział.- Zgadza się.Zgadza się jak diabli.Sonderborg ukrywał spalonych facetów.To znaczy, jeżeli mieli forsę.Jego zakład świetnie się do tego nadawał.I ładna z tego jest forsa.Kopnął starter i jak fryga skręcił za róg.- Cholera, a ja myślałem, że on sprzedaje narkotyzowa­ne papierosy - wyznał z niesmakiem.- I ma za sobą odpowiednie plecy.Ale to, do licha, nic poważnego.Łupanie kardamonu.- A słyszałeś kiedy o takich, co robią w sprzedawaniu biletów loteryjnych? To też nic poważnego.jeżeli się to weźmie z osobna.Hemingway ostro wziął następny narożnik i potrząsnął swoją tępą głową.- Zgadza się.A kręgle, loteryjki, wyścigi.tak samo.Ale wziąć to wszystko razem i dać jednemu facetowi, interes robi się poważny.- Jakiemu facetowi?Znów nabrał wody w usta i siedział, jakby kij połknął.Mocno zacisnął wargi i widać było, jak zgrzyta zębami.Jechaliśmy Ulicą Descanso w kierunku wschodnim.Była to spokojna ulica nawet późnym popołudniem.Kiedyśmy się zbliżyli do Dwudziestej Trzeciej, w nieuchwytny spo­sób trochę się ożywiła.Dwóch mężczyzn przyglądało się jakiejś palmie, jakby się zabierali do jej przesadzania.W pobliżu domu doktora Sonderborga stał zaparkowany wóz, ale dom wyglądał pusto.W połowie drogi do nastę­pnej przecznicy jakiś mężczyzna odczytywał wodomierze.W dzień dom wyglądał wesoło i pogodnie.Herbaciane begonie rosły zwartą i jasną masą pod oknami od frontu, a pod białą, kwitnącą akacją kolorową plamą mieniły się bratki.Na kracie zbitej w kształt wachlarza otwierała pączki szkarłatna pnąca róża.Był tam też klomb pachną­cego groszku, w którym delikatnie dziobał brunatno-zielony koliber.Dom wyglądał na gniazdko zamożnych star­szych państwa, którzy lubią pracę w ogródku.Padające nań teraz, późno po południu, słońce miało w sobie, jakieś stłumienie i groźną nieruchomość.Samochód przesunął się powoli obok domu, prowadzony przez Hemingwaya, któremu sztywny uśmieszek podciągał w górę kąciki ust.Węszył nosem.Skręcił za nastę­pny róg, popatrzył w lusterko i nacisnął gaz.Trzy przecznice dalej zahamował znów przy krawężniku, odwrócił się do mnie i twardo spojrzał mi prosto w oczy.- Policja z Los Angeles - powiedział.- Jeden z tych facetów spod palmy nazywa się Donnelly.Znam go.Obserwują ten dom.Powiadasz, że nic nie mówiłeś temu swojemu koleżce z miasta, co?- Mówiłem, że nie.- Szef będzie tym zachwycony - zadrwił.- Zjeżdżają tu, obstawiają melinę i nie wstąpią nawet powiedzieć dzień dobry.Nic nie odpowiedziałem.- Złapali tego Myszkę?Potrząsnąłem głową.- O ile wiem, nie,- A ile ty, u licha, wiesz, braciszku? - zapytał bardzo miękko.- Niewiele.Czy coś łączy Amthora z Sonderborgiem?- Nic o tym nie wiem.- Kto tu kręci tym miastem?Milczenie.- Słyszałem, że niejaki szuler nazwiskiem Brunette wyłożył trzydzieści tysiączków na wybory burmistrza.Słyszałem, że do niego należy klub “Belvedere" i obydwa statki z kasynami gry.- Możliwe - odpowiedział grzecznie Hemingway.- Gdzie można znaleźć tego Brunette?- Dlaczego mnie o to pytasz, dziecinko?- Gdzie byś prysnął, jakby cię wykurzyli z kryjówki w tym miasteczku?- Do Meksyku.Roześmiałem się.- OK.Mam do ciebie wielką prośbę.- Proszę bardzo.- Odwieź mnie z powrotem do miasta.Ruszył od krawężnika i gładko pomknął ocienionymi ulicami w stronę oceanu.Samochód dojechał do ratusza i przemknął naokoło na parking policyjny, gdzie wysia­dłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript