Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rand zakrztusił się i wylał mleko.- Jesteś jednym z nich, chłopcze - powiedział Pomor chrapliwym szeptem przypominającym skrobanie kości.Rand upuścił kubek i cofnął się.Chciał biec, ale zmusił stopy jedynie do stawiania pojedynczych, wolnych kroków.Nie mógł się wyrwać spod władzy tej pozbawionej oczu twarzy, nie mógł oderwać od niej wzroku, czuł kotłowanie w żołądku.Chciał wołać o pomoc, wręcz wrzeszczeć, ale jego gardło zdawało się wykute z kamienia.Każdy urywany oddech sprawiał ból.Pomor sunął bez pośpiechu w jego stronę.Poruszał się z fa­listą, śmiertelną gracją, jak żmija, podobieństwo podkreślały czarne, zachodzące na siebie płytki zbroi na piersi.Wąskie, bezkrwiste wargi rozchylił okrutny uśmiech, przedziwnie wy­glądający na tle gładkiej, białej skóry.Przy jego głosie, ton Wypowiedzi Bornhalda wydawał się serdeczny i pełen ciepła.- Gdzie są pozostali? Wiem, że tu są.Mów chłopcze, a puszczę cię żywego.Rand uderzył plecami o drewno, w ścianę lub drzwi, ale nie był w stanie się obejrzeć.Odkąd nogi zesztywniały mu, nie mógł wykonać najmniejszego ruchu.Drżał i obserwował Myrd­draala, który przysuwał się coraz bliżej.- Mów, chłopcze, albo.Z góry dobiegł stukot szybkich kroków, ktoś schodził po schodach.Myrddraal odskoczył okręcając się, fałdy jego pła­szcza ani drgnęły.Przez chwilę przekrzywiał głowę, jakby po­mimo braku oczu potrafił wzrokiem przewiercić na wylot drew­nianą ścianę.W śmiertelnie bladej dłoni błysnęło ostrze miecza czarne jak płaszcz.Światło na korytarzu pociemniało.Tupot kroków był coraz głośniejszy, Pomor odwrócił się błyskawicz­nie w stronę Randa, tak płynnie, jakby nie posiadał kości.Czarne ostrze rosło, wąskie wargi rozchylił ohydny grymas.Trzęsąc się Rand zrozumiał, że zaraz umrze.Ostrze nocy runęło na jego głowę.:.i zatrzymało się.- Jesteś własnością Wielkiego Władcy Ciemności.Chrapliwe skrzypienie tego głosu brzmiało jak skrobanie paznokciem po dachówce.- Należysz do niego.Wykonawszy gwałtowny obrót, Pomor pomknął w głąb ko­rytarza, zastawiając Randa samego.Cienie na przeciwległym krańcu pomknęły mu naprzeciw i wchłonęły go, w tym mo­mencie zniknął.Z ostatniego stopnia zeskoczył z hałasem Lan, w dłoni trzy­mał obnażony miecz.Rand usiłował dobyć głosu.- Pomor - wyszeptał.- To był.Nagle przypomniał sobie, że ma miecz.Zapomniał o nim, gdy stał twarzą w twarz z Myrddraalem.Niezręcznie wyszarp­nął ostrze ze znakiem czapli, nie zważając, że już jest za późno.- Uciekł tędy!Lan skinął w zamyśleniu głową, wydawał się nasłuchiwać czegoś innego.- Tak.On tak odchodzi, zamiera.Nie ma teraz czasu, aby go ścigać.Wyjeżdżamy, pasterzu.Znowu na schodach zatupotały czyjeś kroki, Mat, Perrin i Thom, wszyscy objuczeni kocami i sakwami.Mat zwijał po drodze swój koc, w czym mocno przeszkadzał mu wsadzony pod pachę łuk.- Wyjeżdżamy? - spytał Rand.Schował miecz i odebrał swoje rzeczy z rąk Thoma.- Teraz? Po nocy?- Chcesz czekać na powrót Półczłowieka, pasterzu? ­powiedział niecierpliwie Strażnik.- A może na cały oddział? Już teraz wie, gdzie jesteśmy.- Pojadę dalej z wami - oświadczył Thom Strażnikowi - jeśli wam nie przeszkadzam.Zbyt wielu ludzi pamięta, że przyjechaliśmy razem.Obawiam się, że jutro lepiej będzie unik­nąć sławy waszego przyjaciela.- Możesz jechać z nami albo prosto do Shayol Ghul, bardzie.Pochwa Lana aż zaszczękała od siły, z jaką wsunął w nią miecz.Minął ich pędem stajenny, który wypadł z tylnych drzwi oberży, potem wyłoniła się z nich Moiraine z panem Fitchem, za nimi Egwene, tuląca swój tobołek.A potem Nynaeve.Wy­dawało się, że Egwene jest tak przestraszona, że zaraz się roz­płacze, twarz Wiedzącej skrzepła w maskę chłodnego gniewu.- Musi pan potraktować poważnie to, co mówię - tłuma­czyła Moiraine oberżyście.- Rano będziecie tu mieli z pew­nością kłopoty.Może ze Sprzymierzeńcami Ciemności, może z czymś jeszcze gorszym.Kiedy do tego dojdzie, prędko wyja­śnijcie, że nas już nie ma.Nie stawiajcie oporu.Powiadomcie tylko ich, ktokolwiek to będzie, że wyjechaliśmy w nocy i wtedy powinni was pozostawić w spokoju.To nas właśnie ścigają.- Nie martwcie się o nic - odparł jowialnym tonem panpuch.- Ani trochę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript