Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czemu się upierasz? - spytał Havilland.- Nie krytykuję cię, ale po prostu chciałbym się dowiedzieć dlaczego.- Nie jestem pewien.Coś się tu nie zgadza.Między innymi, obecny tu major ustalił, że była w konsulacie kanadyjskim.- O? - Ambasador zwrócił się do przedstawiciela Wydziału Specjalnego.- Recepcjonistka to potwierdziła.Rysopis prawie się zgadzał, szczególnie jak na kogoś, kto pobierał lekcje u kameleona.Jej historyjka brzmiała następująco: obiecała swej rodzinie, że poszuka dalekiego kuzyna, którego nazwiska zapomniała.Recepcjonistka dała jej spis personelu, a ona go przejrzała.- Znalazła tam kogoś, kogo zna - oświadczył podsekretarz stanu.- Skontaktowała się.- I masz odpowiedź - rzekł stanowczo Havilland.- Ustaliła, że jej mąż nie poszedł na ulicę wysadzaną klonami, więc zrobiła kolejny właściwy krok.Konsulat amerykański.- Podała własne nazwisko wiedząc, że poszukują jej w całym Hongkongu?- Podanie fałszywego nic by jej nie dało - odparł ambasador.- Oboje znają francuski.Mogła użyć na przykład francuskiego słowa toile, co po angielsku oznacza „sieć", a pisze się web.- Wiem, co oznacza, ale to już zbyt naciągane.-Jej mąż by zrozumiał.Powinna była zrobić coś mniej na­chalnego.- Panie ambasadorze - przerwał Lin Wenzu, powoli odwracając wzrok od McAllistera - usłyszawszy pana słowa skierowane do amerykańskiego konsula generalnego, że nie powinien absolutnie nikomu o niczym wspominać, i teraz rozumiejąc w pełni pańską troskę o zachowanie tajemnicy, wnioskuję, za pan Lewis nie został powiado­miony o istniejącej sytuacji.- Zgadza się, majorze.- Więc dlaczego do pana zadzwonił? U nas, w Hongkongu, ludzie często znikają.Zaginiony mąż czy zaginiona żona to nie taka znowu rzadkość.Przez chwilę twarz Havillanda wyrażała niepewność.- Znamy się z Jonathanem Lewisem od bardzo dawna - powiedział wreszcie, lecz w jego głosie brakowało zwykłej stanowczości.- Być może to bon vivant, ale na pewno nie jest głupcem.W przeciwnym razie nie znalazłby się tutaj.A biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich kobieta zwróciła się do jego attache.no cóż, Lewis mnie zna i wyciągnął własne wnioski.- Zwrócił się teraz do McAllistera, a w miarę jak mówił, wracała jego pewność siebie.- Zadzwoń do Lewisa, Edwar­dzie.Powiedz mu, by polecił temu Nelsonowi czekać na twój telefon.Wolałbym bardziej dyskretne podejście, ale nie mamy czasu.Chcę, abyś go wypytał o wszystko, cokolwiek przyjdzie ci do głowy.Będę słuchał przez drugi aparat, w twoim gabinecie.- A więc jednak zgadzasz się - powiedział podsekretarz.- Coś nie gra.- Tak - odparł Havilland, spoglądając na Lina.- Major to dostrzegł, a ja nie.Ująłbym to nieco inaczej, ale w istocie rzeczy to jest to samo, co i jego niepokoi.Nie w tym problem, czemu Lewis telefonował do mnie, lecz dlaczego attache poszedł akurat do niego.Przecież w końcu to była tylko bardzo zdenerwowana kobieta, która oświadczyła, że zaginął jej mąż, ale nie chciała pójść na policję ani nie zgodziła się wejść do konsulatu.Normalnie taką osobę uznano by za zbzikowaną.Z całą pewnością, na pierwszy rzut oka, nie jest to sprawa godna uwagi przepracowanego konsula generalnego.Zadzwoń do Lewisa.- Oczywiście.Ale powiedz mi jeszcze, czy z komisarzem kanadyj­skim sprawy idą gładko? Będzie współpracował?- Na twoje pierwsze pytanie odpowiedź brzmi: nie, sprawy nie idą gładko.A co do drugiego, to nie ma on wyboru.- Nie rozumiem.Havilland westchnął zmęczony i poirytowany.- Dzięki Ottawie dostarczy nam listę tych osób ze swego personelu, które miały jakąkolwiek styczność z Marie St.Jacques.Zrobi to niechętnie.Taki jest zakres współpracy, jaki mu zlecono, ale diabli go biorą z tego powodu.Przede wszystkim cztery lata temu on sam brał udział w dwudniowym seminarium u niej, i dodał, że zapewne jedna czwarta załogi jego konsulatu też przez to przechodziła.Wątpliwe, czy ona ich pamięta, ale oni z pewnością ją pamiętają.Ona była „wybitna", tak to określił.Do tego jest Kanadyjką, która została po szyję wciągnięta w jakieś paskudztwo przez grupę amerykańskich zasrańców - zauważ, że nie miał żadnych zahamowań co do użycia tego słowa - w jakąś kretyńską, ciemną operację - tak, to właśnie powiedział: „kretyń­ską" - idiotyczną operację zmontowaną przez tych samych zasrań­ców - i znowu to powtórzył - której nigdy nie wyjaśniono zadowa­lająco.- Ambasador przerwał na chwilę, parsknąwszy śmiechem.- To było bardzo pokrzepiające.Nie miał najmniejszych oporów, a do mnie nikt tak nie mówił od czasu, gdy zmarła moja droga żona.Potrzeba mi więcej takich przeżyć.- Ale przecież mu powiedziałeś, że to jest dla jej własnego dobra, prawda? Że musimy ją odnaleźć, nim przytrafi jej się coś złego.- Mam nieodparte wrażenie, że nasz kanadyjski przyjaciel ma poważne wątpliwości co do mego zdrowia psychicznego.Zadzwoń do Lewisa.Bóg jeden wie, kiedy dostaniemy tę listę.Nasz klonowy listek zapewne poleci wysłać ją koleją z Ottawy do Vancouver, a stamtąd najpowolniejszym frachtowcem do Hongkongu, gdzie zostanie zgu­biona w rozdzielni poczty.A tymczasem mamy attache, który bardzo dziwnie się zachowuje.Ujmuje się za kimś w sytuacji, która wcale tego nie wymaga.- Poznaliśmy się z Johnem Nelsonem, sir - powiedział Lin.- Inteligentny chłopak, dobrze mówi po chińsku.Bardzo lubiany w światku konsularnym.- Jest też jeszcze kimś innym, majorze.Nelson odłożył słuchawkę.Krople potu wystąpiły mu na czoło.Otarł je wierzchem dłoni.Pod każdym względem mógł być z siebie zadowolony: zachował się bardzo dobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript