[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Młody Bedwyr również przegrupował swoją jazdę i przygotował ją naatak.Główne siły cyklopów znajdowały się w odległości dwudziestu metrów, pośród gruzówzewnętrznej ściany.Luthien otwarł ze zdumienia oczy, widząc wybuch niemal pod stopami jednookich.ToShuglin i jego pięćset krzatów wygramoliło się z ukrycia i bezlitośnie siekło i rąbałoznienawidzonych cyklopów.Z muru za plecami Luthiena wypuszczono kolejną serię strzał.Balista na dachu Ministerstwazrobiła ogromną wyrwę w jednym szeregu cyklopów. Wolny Eriador! ryknął Luthien i, mając ze sobą pięćdziesięciu jezdzców, wjechał prostow wijące się kłębowisko czarno-srebrnych uniformów.W plątaninie ciał, pośród furkoczących strzał i okrzyków agonii Luthien Bedwyr miał terazprzeżyć najstraszniejsze i najtrudniejsze chwile w swoim młodym życiu.Wszędzie, gdzie sięobracał, znajdował cyklopa, którego należało zabić.W pewnym momencie został ściągniętyz konia i złapany przez krzata, któremu nawet nie miał szansy podziękować, bo natychmiastrozdzielił ich tłum wywijających mieczami wrogów.Młodzieniec otrzymał kilka ciosów, ale prawie nie zwrócił na to uwagi.Zanurzył ZlepegoSiepacza do połowy w ciele jednookiego, a potem wyszarpnął broń i wydłubał nią ślepiękolejnego przeciwnika.Jednak pierwszy trafiony przez niego cyklop jeszcze żył; był zbytrozwścieczony, zdezorientowany i pełen paniki, żeby tak po prostu położyć się i umrzeć.Luthien poczuł ciepło własnej, ściekającej po nodze krwi.Obrócił się na pięcie, żeby dobićboleśnie ugodzonego cyklopa, ale nie zdążył, bo między nimi przetoczyła się następna falai rozdzieliła ich.Przedtem, nawet w trakcie potyczek w Ministerstwie i jego okolicach, Luthienzawsze toczył osobiste pojedynki, mierzył wroga wzrokiem albo stawał do boju, mając u bokuprzyjaciela, a potem przechodził do następnej walki.Jednak tym razem było inaczej.Połowajednookich, z którymi się bił, miała już rany po wcześniejszych zmaganiach; większośćprzyjaciół, których mógł dostrzec, dała się ponieść morderczemu szałowi i nie reagowała na jegowołanie.Dzięki łucznikom, którzy uciekli z zewnętrznego muru, siła ognia na murze wewnętrznymuległa znacznemu wzmocnieniu i dawała się we znaki cyklopom.Za sprawą kawalerii Luthienai krzatów siejących spustoszenie w szeregach wrogiej armii, bestie nie zdołały uformowaćskutecznej linii obronnej.Jednak wkrótce grupy biorące udział w zasadzce straciły siłę rozpędu i chociaż szeregicyklopów przesunęły się, to jednak nie uległy załamaniu.Chaotyczna bitwa zakończyła sięgorączkowym odwrotem grupy Luthiena i krzatów, a raczej tej ich garstki, która zdołała sięwyrwać z rąk Gwardzistów Pretoriańskich.Wracali przeważnie w małych grupkach.Za każdym uciekinierem ciągnął się szlak krwi,cieknącej zarówno z broni, jak i z ciał.%7ładen krzat ani jezdziec nie zdołałby powrócić do miasta,gdyby nie łucznicy, którzy osłaniali ich odwrót.Luthien pomyślał, że jego życie dobiega nieuchronnego końca.Zabił jednego cyklopa, alezahaczył mieczem o jego obojczyk.Zanim zdążył wyciągnąć broń i obrócić się, dostał ciężkąpałką po żebrach.Zakręciło mu się w głowie, niemal bez tchu okręcił się i runął na ziemię;Po chwili uświadomił sobie, że biegnie, a raczej jest spychany przez tłum w stronę muru.Tużza sobą usłyszał warczenie cyklopów; nad jego głową zaświstał grad strzał, ale czuł się tak, jakbybył daleko od tego wszystkiego.Potem został, powleczony do drabiny, pochwycony przez kilka par rąk na górze i wciągniętyna mur.Przewracając się na ziemię, obejrzał się, i zanim stracił przytomność, zobaczył twarzi sinoczarną brodę Shuglina w momencie, gdy jego ukochany przyjaciel przechodził za nim przezmur. Jesteś potrzebny na murze powiedział ktoś.Błagalne wołanie wydawało się odległe, ale Luthien rozpoznał ten głos.Otworzył załzawioneoczy i ujrzał pochylającą się nad nim Siobhan. Możesz wstać? zapytała.Luthien nie bardzo ją rozumiał, ale nie opierał się, gdy podniosła jego głowę z koca i wzięłago pod ramię. Na murze? zapytał Luthien.Zdołał usiąść i usiłował oprzytomnieć.W tym momencieprzypomniał sobie wszystko, co stało się tego ranka: strach przed decydującą bitwą, krewi krzyki.Te wspomnienia były jak obrazy z koszmarnego snu, który pozostaje w pamięcio świcie. Wytrzymaliśmy poinformowała go Siobhan.Zmusiła, młodzieńca do powstania, a potempodtrzymywała go, żeby nie stracił równowagi. Zalezliśmy im za skórę, tak że poszliw rozsypkę.Na polu walają się ich trupy.Luthienowi podobały się te słowa, ale w głosie Siobhan wyczuwało się jakiś niepokój.Domyślił się, że w większym stopniu próbowała przekonać samą siebie niż jego, i nie zdziwił siętym, co usłyszał w chwilę pózniej. Ale przeformowali szyki i idą naprzód wyjaśniła kobieta półelf. Twoje rany nie sąbardzo poważne, a musisz się pokazać na murze.Mówiąc to, cały czas wlokła go ze sobą, i Luthien poczuł się jak marionetka, symbolrewolucji.Teraz nie wątpił, że gdyby poniósł śmierć, Siobhan nikomu by o tym nie powiedziała;postawiłaby go przy murze, przywiązała Zlepego Siepacza do uniesionej ręki i wepchnęła mupod pelerynę jakiegoś krząta, który zagrzewałby obrońców do walki.Jednak gdy dotarł do ściany, zaczął doceniać chłodną kalkulację Siobhan.Pole przed CaerMacDonald, aż po gruzy zewnętrznego muru, było pokryte ciałami i zalane czerwoną posoką,wielkimi kałużami krwi, która nie wsiąkała w zamarzniętą ziemię.Co jakiś czas obrońcy namurze ciskali coś na dół i w powietrzu rozlegał się łopot skrzydeł niezliczonych padlinożerców,które po chwili wzlatywały ku szaremu niebu niebu coraz ciemniejszemu, pomimo iż dzieńjeszcze się nie kończył.Scena rzezi była tak nierealna, tak niewiarygodna, że Luthien z trudem rozróżniał szczegóły.Najwięcej zginęło cyklopów, ale między ich czarno-srebrnymi, czerwonymi od krwi uniformamileżały zwłoki wielu mężczyzn i kobiet, kilku elfów i mnóstwa brodatych krzatów Shuglina.Właśnie te martwe krzaty Luthien widział najwyrazniej.Dzielne krzaty, które skoczyływ ogień walki, siejąc chaos i zniszczenie w szeregach maszerującej armii, chociaż wiedziały, żedrogo zapłacą za swoje poczynania.Młodemu Bedwyrowi wydawało się, że wszystkie leżą natym polu, umęczone i sponiewierane, że poświęciły życie nawet nie dla ratowania CaerMacDonald, tylko po to, by odeprzeć pierwszy atak cyklopów.Z poszarzałą twarzą, ciężko oddychając, Luthien popatrzył na Siobhan. Ilu? zapytał. Ponad trzystu odparła ponuro. W tym dwieście krzatów. Siobhan nagle wyprostowałasię i zacisnęła delikatne szczęki. Ale cyklopów poległo pięć razy tyle oznajmiła i Luthienocenił, że na polu znajduje się co najmniej tyle trupów.Spojrzał na nie jeszcze raz, a potem przeniósł wzrok dalej, w stronę czarno-srebrnejkolumny, która znowu zaczęła maszerować do Caer MacDonald.Zauważył jaśniejszy skrawek naszarym niebie i pomyślał, że nie ma jeszcze południa, a oni chcą powtórzyć scenę rzezi, przykryćzwłoki drugą warstwą trupów. Wszystko w jeden poranek szepnął młodzieniec.Przyjrzał się swoim szeregom.Tym razem nie miało być żadnego przewracania zewnętrznejściany ani zasadzek urządzanych przez ludzi Shuglina
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|