Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I potem, po momencie wahania: - Nie, jeszcze nie, ale widzę przynajmniej możliwość.Milczała przez pewien czas.Obserwowaliśmy obroty światów i gwiazdy jak wybuchające kolorami kolce, zmierzające ku odległym przeznaczeniom, i biały płomień statku, toczącego swe światło, jak gdyby była to krew jakiegoś obcego boga.Nagle pomyślałem o wszystkim, co ryzykuję, ukrywając ją w sobie.Natychmiast odsunąłem tę myśl.Nie był to czas ani miejsce na wątpliwości, strach czy obawy.- Cieszę się, że opowiedziałeś mi o tym wszy­stkim, Adamie - odezwała się Vox.- Ja też.- Od samego początku wiedziałam, jakim jesteś człowiekiem.Chciałam jednak, byś powiedział mi to własnymi słowami, własnymi myślami.To tak, jak­bym to ja mówiła.Ty i ja jesteśmy ludźmi tego samego rodzaju.Obydwoje byliśmy niedopasowani.Ty uciekłeś do Służby, ja - do nowego życia w czyimś ciele.Zrozumiałem, że Vox nie mówiła o swoim ciele, ale o tym, które czekało na nią w Cul-de-Sac.Zdałem sobie również sprawę z ważnej rzeczy, iż nigdy nie zostałaby częścią mnie, gdyby nie jakaś wada jej poprzedniego ciała, z której powodu się go pozbyła.Pomyślałem, że gdybym mógł lepiej ją poznać, to głębiej bym ją kochał, razem z jej wszystkimi niedoskonałościami.Bała się widocznie opowiedzieć mi o tym, a ja nigdy nie nalegałem.Teraz, w chłodnym blasku niebios, znaleźliśmy się w miejscu całkowitej prawdy, całkowitego zespolenia dusz.- Pozwól, żebym cię zobaczył - powiedziałem.- Zobaczyć mnie? Jak mógłbyś.- Pokaż mi swój obraz.Jesteś dla mnie zbyt abstrakcyjna.Vox.Głos Tylko głos.Mówisz do mnie, żyjesz we mnie, a wciąż nie mam najmniej­szego pojęcia, jak wyglądasz.- Chcę, żeby tak właśnie pozostało.- Nie ukażesz mi siebie?- Nie mogę ci się ukazać.Jestem matrycą.Nie jestem niczym, prócz elektryczności.- Wiem.Chodzi mi o twój poprzedni wygląd.Ten, który porzuciłaś na Kansas Four.Nie odpowiedziała.Pomyślałem, że się waha, nie może się zdecy­dować; minęła chwila, a ona wciąż się nie odzywała.Jej reakcją była milczenie, milczenie, które rozdzie­lało nas jak żelazna kurtyna.- Vox? Cisza.Gdzie się ukryła? Co powinienem zrobić?- Co się stało? Czy chodzi o to, o co cię po­prosiłem?Brak odpowiedzi.- W porządku, Vox.Zapomnij o tym.To wcale nie jest ważne.Nie musisz pokazywać mi niczego, jeśli nie chcesz.Nic.Milczenie.- Vox? Vox?Światy i gwiazdy zawirowały przede mną w chaosie.Światło statku rozdzierało całe spektrum od początku do końca.W rosnącej panice zacząłem jej poszukiwać i nie mogłem odnaleźć jej obecności we mnie.Nic.Zupełnie nic.- Wszystko w porządku? - zabrzmiał jakiś głos.To Banąuo z wnętrza statku.- Odbieram jakieś dziwne sygnały.Lepiej niech pan wraca.Już i tak jest pan tam wystarczająco długo.Vox zniknęła.Odeszła.Przekroczyłem jakąś nie­przekraczalną granicę i wypłoszyłem ją.Odrętwiały dałem Banąuowi sygnał i ten wpro­wadził mnie z powrotem na statek.13Przez ciemności i tajemnice statku przemierzałem samotnie poziom po poziomie dążąc ku Oku.Łomot ciszy narastał wciąż jak huk ogromnej fali rozbijającej się na rozległym brzegu.Rozpaczliwie brakowało mi Vox.Nigdy przedtem nie zaznałem tak całkowitej samotności.Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo przywiązany byłem do jej obecności, ani z tego, jaki skutek będzie miało jej odejście.Przez te kilka dni, kiedy chroniła się we mnie, stało się dla mnie w jakiś sposób oczywiste, iż jeden mózg może być siedzibą dwóch dusz i że taka sytuacja jest zwykłym stanem rodzaju ludzkiego, a pozostawanie w samotności w samotności we własnej czaszce - czymś wstydliwym.Kiedy zbliżyłem się do miejsca, w którym Pokład Załogowy styka się z krzywizną Oka, jakaś wysmukła postać wyłoniła się nagle z cienia.- Kapitanie.Myślałem wyłącznie o utracie Vox i głos zaskoczył mnie całkowicie.Odskoczyłem, przestraszony.- Człowieku, na miłość boską!- To tylko ja, Bułgar.Niech się pan nie lęka, kapitanie.To tylko Bułgar.- Zostaw mnie! - powiedziałem i odsunąłem się szorstko.- Nie, niech pan zaczeka.Proszę zaczekać, ka­pitanie.Kiedy usiłowałem odejść, złapał mnie za ramię.Zatrzymałem się i odwróciłem ku niemu, drżąc z zaskoczenia i ze złości.Bułgar, kumpel Roachera, był łagodnym, cichym człowieczkiem o szerokich ustach, oliwkowej skórze i wielkich, smutnych oczach.Obydwaj zaczęli że­glować w niebiosach grubo przed moim narodzeniem.Wzajemnie się uzupełniali: podczas gdy Roacher był mały i twardy jak owoc wysuszony przez setki lat na słońcu, Bułgar był również niski, ale delikatny, pulchny i okrągły.Wyglądali razem jak kompletna i nierozbieralna całość.Mogłem ich sobie łatwo wyobrazić leżących w koi, podłączonych do siebie, jedna osoba w dwóch ciałach, złączonych znacznie bardziej intymnie, niż byliśmy ja i Vox.Z wysiłkiem odzyskałem równowagę.- O co chodzi, Bułgar? - spytałem krótko.- Czy możemy przez chwilę porozmawiać, ka­pitanie?- Właśnie rozmawiamy.Czego chcesz?- Chodzi o tę matrycę, kapitanie.Moja reakcja musiała być bardziej gwałtowna, niż się spodziewał.Jego oczy rozszerzyły się i cofnął się o dwa kroki.Oblizał wargi i powiedział:- Zastanawialiśmy się, kapitanie.zastanawialiś­my się, jak przebiegają poszukiwania.czy ma pan jakiś pomysł, gdzie ona się może ukrywać.- Jacy my, Bułgar? - zapytałem chłodno.- Ludzie.Roacher.Ja.Kilku innych.Głównie Roacher, kapitanie.- Ach, tak.Więc Roacher chciałby wiedzieć, gdzie jest matryca.Mały mężczyzna przysunął się bliżej.Spojrzałem nań, kiedy tak przenikał mnie wzrokiem, jak gdyby poszukiwał Vox za maską mojej pozbawionej wyrazu twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript