Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Serdelkowate, niewielkie, błękitno-zielone rurki wodorostu, które zawsze przypominały Lawlerowi bardziej miniaturowe butelki niż palce, nadawały statkowi grubą szczeciniastą po­włokę, która tuż pod poziomem wody rozszerzała się w po­gmatwane zwoje.Pokład był płaski, wykonany z lżejszego rodzaju drewna, starannie uszczelniony, tak aby wnętrze okrętu pozostało suche, gdy fale wlewają się do środka.Pośrodku wyrastały dwa maszty.Dwa luki, dziobowy i ru­fowy, wiodły do tajemniczych głębi.Delagard powiedział:- Zajmowaliśmy się dotąd poprawieniem uszczelnie­nia pokładu oraz zewnętrznej strony kadłuba.Chcemy, aby był całkowicie wodoszczelny.Możemy napotkać dość brzydkie sztormy i z całą pewnością gdzieś tam dopadnie nas Fala.W czasie rejsu między wyspami można starać się ominąć złą pogodę, a jeśli sprawy ułożą się pomyślnie, moż­na mieć nadzieję na ominięcie najgorszej części Fali, lecz w czasie tej podróży może nie być tak łatwo.- A czy nie jest to również podróż między wyspami? - zapytał Lawler.- To może nie być podróż między wyspami, o które nam chodzi.Niekiedy, w czasie podobnego rejsu, trzeba wybrać dłuższą drogę.Lawler niezupełnie rozumiał Delagarda, a ten nie wy­jaśnił nic więcej i nie rozwijał tematu.Delagard sprawnie oprowadził Lawlera po statku, sypiąc technicznymi termi­nami: oto część kabinowa, a to budka pokładowa, mostek, pokład dziobowy, nadbudówka, bukszpryt, winda kotwicz na, kołowrót, legar i szpula.Oto oszczepy, tutaj jest sterów­ka, a to postument z kompasem; pod pokładem znajdują się kwatery załogi - mówił - pomieszczenie magnetronu, po­mieszczenie radiowe, warsztat stolarski i to, i jeszcze tamto.Lawler prawie nie słuchał.Większość nazw nic mu nie mó­wiła.Co go uderzyło najbardziej, to fakt, że wszystko na dole znajdowało się tak niewiarygodnie blisko siebie, jedna rzecz stłoczona na drugiej.Przywykł do prywatności i sa­motności swojej chaty.Tutaj będą sobie nawzajem siedzieć na głowach.Próbował wyobrazić sobie siebie żyjącego na tej zatłoczonej łodzi przez dwa, trzy, cztery tygodnie, na otwartym oceanie, bez żadnego lądu w polu widzenia.Nie na łodzi, powiedział sobie.To okręt.Oceaniczny okręt żaglowy.- A jakie są ostatnie wieści z Salimil? - zapytał Lawler, kiedy w końcu Delagard wyprowadził go na górę z tych klaustrofobicznych głębi.- Dag właśnie z nimi rozmawia.Mieli mieć zebranie rady dziś rano.Moim zdaniem przyjmą nas jak bryzę.Mają tam mnóstwo miejsca.Mój syn Rylie dzwonił do mnie w ubiegłym tygodniu i powiedział mi, że czterech członków lady jest zdecydowanie za nami, a ponadto dwóch przechyla się na naszą stronę.- Ilu jest w sumie? - Dziewięciu.- Brzmi nieźle - powiedział Lawler.Tak więc pojadą na Salimil.W porządku.Niech tak będzie.Przywołał obraz wyspy Salimil, taki jak go sobie wyobrażał - bardzo podobny do Sorve, oczywiście, lecz jakiś większy, wspanialszy, bardziej wytworny - i zobaczył siebie, jak układa swój sprzęt medyczny w chacie na wybrzeżu Salimil, którą jego kolega, dr Nikitin z Salimil, przygotował dla niego.Lawler rozmawiał z Nikitinem wiele razy przez radio.Chciał wierzyć, że Rylie Delagard wiedział, co mówi, i że Salimil ich przyjmie.Przypomniał sobie jednak, że inny syn Delagarda, Kendy, który mieszkał na Velmise, był równie prze­konany, że Velmise przygarnie uciekinierów z Sorve.Na pokład wyszedł utykając Sidero Volkin i rzekł do Delagarda:- Jest tutaj Dag Tharp.W biurze.Delagard uśmiechnął się szeroko.- Oto nasza odpowiedź.Zejdźmy na brzeg.Kiedy zeszli ze statku, Tharp nadchodził już od strony stoczni i spotkał ich na brzegu.Lawler ujrzał zaszokowaną i czerwoną twarz małego radiooperatora i zrozumiał, jaka była odpowiedź z Salimil.- A więc? - zapytał mimo to Delagard.- Odrzucili nas.Pięć przeciw przy czterech za.Powie­dzieli, że mają za mało wody.Dlatego, że lato było suche.Jednak zgodzili się wziąć sześciu ludzi.- Dranie.No cóż, pieprzyć ich.- To co mamy im powiedzieć? - zapytał Tharp.- Proszę nic im nie mówić.Nie będę tracił czasu.Nie poślemy im sześciu osób.Gdziekolwiek popłyniemy, to albo wszyscy, albo nikt.- Spojrzał na Lawlera.- Co dalej? - Zapytał Lawler.- Shaktan? Kaggeram? - Nazwy wysp z łatwością wypływały na jego usta.Nie miał jednak pojęcia, gdzie się znajdowały ani jak wy­glądały- Sprzedadzą nam te same brednie - odpowiedział Delagard.- Mimo wszystko spróbowałbym Kaggeram - po­wiedział Tharp.- Pamiętam, że są tam dość porządni lu­dzie.Byłem tam jakieś dziesięć lat temu, kiedy.- Pieprzyć Kaggeram - powiedział Delagard.- Tam też mają jedną z tych rad.Potrzebują tygodnia, aby przedys­kutować sprawę, potem zebranie publiczne i głosowanie, no i cała reszta.Nie mamy tyle czasu.- Delagard pogrążył się w myślach.Mógł być o świat dalej.Wyglądał na kogoś, kto jest całkowicie pochłonięty jakimiś bardzo skomplikowanymi obliczeniami.Jego oczy były na pół przymknięte, a grube czarne brwi ściągnięte razem.Otaczała go ciężka skorupa ciszy.- Grayvard - powiedział w końcu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript