Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy nie przejmował się specjalnie tym, co mówią o nim in­ni, a teraz w ogóle go to nie obchodziło.Być może rzeczywiście oszalał, chociaż nie był tego tak całkiem pewien.Mimo wszyst­ko nie zamierzał rezygnować ze swych porannych spacerów - w końcu co jeszcze miał tu do zrobienia?W pierwszych tygodniach po śmiercionośnym fioletowym deszczu jego ogrodnicy chcieli wyrwać każdą martwą roślinę, lecz on kazał im zostawić wszystkie na miejscu.Miał nadzieję, że wiele spośród nich zostało tylko zranionych, że nie zaschły, że odbiją po pewnym czasie, że czymkolwiek była trucizna przy­niesiona przez deszcz, nie jest ona śmiertelna i jej działanie w końcu osłabnie.Po pewnym czasie nawet Etowan Elacca zro­zumiał, że wielu spośród nich po prostu nie da się uratować, że z korzeni nie odbije nowe życie.Lecz wtedy właśnie ogrodnicy poczęli znikać, wkrótce pozostało ich tylko kilku, zaledwie zdol­nych utrzymać przy życiu te części ogrodu, które nie poddały się zarazie, by nie wspomnieć o wycinaniu i odciąganiu na bok martwych drzew.Najpierw wydawało mu się, że sam zakończy tę smutną pracę, popracuje trochę tu, trochę tam, w wolnych chwi­lach; lecz zakres pracy okazał się wkrótce niewykonalny, toteż Etowan Elacca zdecydował pozostawić je swemu losowi; niech martwy ogród pozostanie pamiątką piękna, którym mógłby być.Pewnego dnia w wiele miesięcy po tym, jak na jego farmę spadł fioletowy deszcz, podczas swej przechadzki o świcie, Eto­wan Elacca znalazł dziwny przedmiot sterczący z ziemi w po­szyciu sośninek - polerowany kieł jakiegoś wielkiego zwierzę­cia, długi na dziesięć, może piętnaście cali, ostry niczym sztylet.Odgrzebał go, obejrzał zaskoczony i schował do kieszeni.Nieco dalej, wśród muornów, znalazł jeszcze dwa kły tej samej wielkości, odległe od siebie o jakieś trzy jardy; spojrzał w górę, ku polu martwych stajj i dostrzegł jeszcze trzy, tym razem leżały dalej od siebie.Za nimi zauważył jeszcze dwa, i jeszcze jeden; wszystkie razem wyznaczały teren w kształcie gwiazdy, obej­mujący większość jego farmy.Natychmiast wrócił do domu.Xhama właśnie przygotowy­wała śniadanie.- Gdzie jest Simoost? - spytał.Nie podnosząc wzroku znad garnków, Ghayrożka odpowie­działa:- W sadzie drzew niyku, panie.- One uschły dawno temu, Xhamo.- Oczywiście, panie.Ale on tam jest.Spędził w nim całą noc.- Idź po niego.Chcę się z nim zobaczyć.- On nie przyjdzie, panie.A jeśli po niego pójdę, śniada­nie się spali.Oszołomiony odmową wykonania polecenia Etowan Elacca stał przez chwilę, nie mogąc znaleźć słów.Potem, zdając sobie sprawę, że w tym czasie nieprzewidzianych zmian musi właśnie dziać się jakaś zmiana, o której nie ma pojęcia, tylko krótko ski­nął głową, odwrócił się bez słowa i jeszcze raz wyszedł na pola.Tak szybko, jak tylko potrafił, wspinał się pod górę; minął poczerniałe pola stajji, morze pożółkłych, skurczonych sadzo­nek; minął surowe, zwiędłe krzaczki gleinu, minął pole zaschłe­go błota - wszystko, co pozostało po hingamortach, aż wreszcie dotarł do sadu drzew niyku.Wyschłe rośliny były tak lekkie, że z ziemi wyrywał je nawet silniejszy powiew wiatru; więk­szość z nich leżała powalona, a te, które jeszcze stały, pochyla­ły się pod najdziwaczniejszymi kątami, jakby jakiś gigant dla rozrywki uderzał je dłońmi.Najpierw nie dostrzegł Simoosta, a potem zobaczył, że ogrodnik idzie jakimś dziwnym zygzakiem wzdłuż granicy sadu, wydeptując ścieżkę między pochylonymi drzewami, zatrzymując się od czasu do czasu, by któreś z nich wyrwać.Czyżby w ten sposób spędzał teraz noce? Ghayrogowie sypiają sezonowo po kilka miesięcy w roku, Etowan Elacca nie czuł się więc zaskoczony, stwierdzając, że Simoost pracuje no­cą - lecz podobne, bezcelowe zajęcie wydawało się całkowicie nie w jego stylu.- Simoost?- Ach, to pan.Dzień dobry.- Xhama powiedziała, że cię tu znajdę.Czy dobrze się czu­jesz?- Ależ tak, panie.Czuję się świetnie.- Jesteś pewien?- Ależ oczywiście, panie.Czuję się świetnie.- Lecz głosowi Simoosta brakowało przekonania.- Mógłbyś podejść? Chciałem ci coś pokazać.Ghayrog sprawiał wrażenie, jakby dokładnie rozważał tę prośbę.Po chwili powoli ruszył przed siebie, aż doszedł do miej­sca, w którym czekał na niego Etowan Elacca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript