Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przedzia­le robi się wesoło i gwarno."Pan grzeczny" z ospowatą twarzą śpiewa: "Przy kominku", a wszyscy pomagają.Ktoś zaśpiewał "Bal na Gnojnej".Ta piosenka jest wszystkim znana, więc cały przedział śpiewa.Wreszcie towarzystwo powoli się uspokaja i zasypia.Dojeżdżamy do Dęblina.Tu najczęściej zabierają towar.Nie przejmuję się, bo jadę luzem.Nic mi nie mogą zabrać.Wszyscy w przedziale zdenerwowani.Klną wojnę, Niemców, przedwojenny rząd polski i swoją dolę.Stanąłem przy drzwiach i przez otwarte okno obserwuję peron.Kilka osób wyskoczyło z bagażami z dwor­cowego ustępu i pchają się do wagonów.Z ciemności wyskoczyła jakaś inna grupa i też pędzi do wagonów.Tych Niemcy zagarnęli do budynku stacyjnego, po chwili zatrzymani wyszli na peron już bez bagaży.Wreszcie na peronie zrobiło się zupełnie pusto.Pociąg ruszył.W tym momencie z przejścia obok budynku dworcowego wypadł człowiek i pędzi obok pociągu wołając:- Panowie! Puśćcie mnie, bo mnie zabiją! Puśćcie mnie, bo mnie zabiją!Gonili go dwaj żołnierze niemieccy z pejczami w rękach.Odległość między nimi wynosiła nie więcej jak trzydzieści metrów.Wysadziłem głowę przez okno i spojrzałem wzdłuż pociągu.Żadne drzwi się nie otworzyły, żeby przyjąć uciekiniera.- Skacz do mnie! - krzyknąłem i już otworzyłem drzwi.- Panie, tu nie ma miejsca! - wrzeszczą handlarze.- Znajdzie się - odpowiedziałem.Naddałem się do tyłu, oparłem stopę o ściankę przedziału i silnie pchnąłem się do tyłu.Docisnąłem ludzi na tyle, że "gość" się zmieścił.- Wskoczyli do tylnych wagonów - powiedział nowy pasażer myśląc o goniących go Niemcach.- Na pewno będą mnie szukali.Co robić? - zapytał wystraszony.- Ściągaj pan palto! - powiedziałem szybko i mimo panującego tłoku udało się nam wymienić palta.Bez słowa wyjaśnienia zamieniłem jego czapkę na kapelusz stojącego obok faceta.- Teraz mogą szukać - powiedziałem zadowolony ze swojego dzieła, bo facet wcale nie był podobny do tego, którego gonili Niemcy.- Mów pan teraz, co to było i czego od pana chcieli, bo wszyscy jesteśmy ciekawi.- Szwagierce i mnie zabrali towar.Szwagierkę wypuścili na peron, a mnie, nie wiem dlaczego, nie chcieli puścić.Gdy pociąg ruszył, chciałem wyjść.Wtedy jeden Niemiec uderzył mnie pejczem w głowę.Strzeliłem jednego i drugiego łbem, tak że nakryli się nogami, a sam dęba na peron.Żeby mnie tylko nie poznali, bo na pewno będą szukać.- Nie mogą pana poznać, bo masz pan moje palto na plecach, a ja przecież nie mogę zostać przez pana stratny.Wszyscy się śmieli.Nie wierzyliśmy, żeby szkopom chciało się szukać w takim tłoku po wszystkich przedziałach.Przejechaliśmy już kilka stacji, gdy w otwartych drzwiach stanęło dwóch Niemców z latarkami w rękach.Mimo tłoku wcisnęli się do środka i wolno przeciskali się do drugiej części przedziału.Przechodząc oświetlali mężczyznom twarze i każdemu dokład­nie się przyglądali.Nasz nowy pasażer stał przy samych drzwiach.Gdy na niego patrzyli, nawet okiem nie mrugnął, tylko patrzył na nich z ciekawoś­cią."Równy chłopak - pomyślałem.- Takiemu warto było pomóc".Gdy odeszli, znów nastąpiła wymiana palt i czapek i już w spokoju dojechaliśmy do Warszawy.Ludzie na wsi zawsze z ciekawością wypytywali mnie o warunki życia w Warszawie.W gronie bliskich i dobrze mi znanych osób opowiedziałem o tym, że w Warszawie działają już organizacje podziemne, że już "sprząt­nięto" kilka osób za współpracę ź wrogiem, że ludzie bojkotują wszelkie zarządzenia władz okupacyjnych.Powiedziałem też, że wszyscy spodziewa­ją się, że organizacje podziemne w Warszawie na pewno urządzą Niemcom kilka dobrych kawałów.Może to będzie bomba, może granaty albo "zgaszą" kogoś ważnego.Następnego dnia po przyjeździe poszedłem odwiedzić znajomego miej­scowego handlarza, żeby go zapytać, czy by nie zechciał kupić od moich chłopaków trochę tryfnego towaru, na którym dobrze zarobi.Siedziałem u niego już dłuższy czas, gdy do izby wszedł sołtys.Był to miejscowy kolonista niemiecki, który w tej wsi spędził prawie całe swoje życie.Po kilku minutach ogólnej rozmowy pożegnałem się z gospodarzem i wychodzę z chałupy.- To ja też już pójdę sobie - powiedział sołtys, a zwracając się do mnie zapytał:- W którą stronę pan idzie? Może pójdziemy razem?Okazało się, że idziemy w tym samym kierunku.Gdy wyszliśmy na drogę, sołtys popatrzył na mnie przenikliwie.Wytrzymałem spokojnie jego spoj­rzenie, ale czuję, że szykuje się ciekawa gadka.- Był pan wczoraj we wsi - stwierdził sołtys.- Byłem.- Rozmawiał pan z ludźmi.- Rozmawiałem.- Mówił im pan.- i powtórzył mi wszystko to, o czym wczoraj mówiłem, dodając rzeczy, których nie mówiłem.- Mówiłem - odpowiedziałem, zły na nieznanego donosiciela.- A czy pan się dziwi? - zapytałem.- Dziwię się.Bardzo się panu dziwię - odpowiedział flegmatycznie.- Dziwię się, że pan, człowiek miastowy, inteligentny, opowiada takie rzeczy głupim ludziom.Panu się wczoraj wieczorem zdawało, że mówi pan do najbliższych sobie ludzi, a ja już dzisiaj rano o wszystkim wiem.Nie jestem świnią, więc nie chcę z tego robić żadnego użytku.Przecież ani pan, ani ja nie zmienimy losów wojny.Jak pan będzie mówił takie rzeczy, to doniosą mi raz i drugi, a później doniosą dalej i obaj możemy mieć nieprzyjemności.Niech pan głupcom nic nie gada, bo oni i tak nic z tego nie rozumieją.No, ja idę tędy.Do widzenia panu - powiedział skręcając w boczną drogę, a odchodząc dodał:- Na drugi raz niech pan będzie mądrzejszy.Szedłem dalej, rozmyślając nad ludzką głupotą.Co chciała zyskać lub osiągnąć osoba, która doniosła na mnie sołtysowi? U nas, na Czerniakowie, taka rzecz byłaby nie do pomyślenia.Ale swoją drogą to ja chyba naprawdę jestem strasznie głupi, bo w ciągu krótkiego czasu usłyszałem dwa razy to samo zdanie: "Niech pan będzie mądrzejszy".Trzeba nad tym po­myśleć.Mieszkał w tej wsi gospodarz, który miał sześć morgów ziemi i dziewię­cioro dzieci.Był to kolega mojego ojca od dziecinnych lat i rodziny nasze żyły z sobą w wielkiej przyjaźni, wyświadczając sobie wzajemnie różne usługi.Przyjaźń rodziców przeszła na dzieci.Zaprzyjaźniony byłem z naj­starszym synem i córką.Gdy rozpoczęto przymusowy werbunek na roboty do Niemiec, rodzina ta weszła pierwsza na tapetę.Bo biedny gospodarz i dużo dzieci.Kilka dni przed moim przyjazdem wysłano na roboty młodszą córkę, a starszej udało się uciec z transportu i wróciła do domu.Teraz oczekiwała wizyty Niemców, którzy znów wyślą ją do Niemiec.- Jak nie chcesz jechać, to urywaj się do Warszawy - zaproponowałem jej.- Tam nie będą cię szukać, a praca się znajdzie.W najgorszym razie na początek możesz iść do służby.Po dokładnym omówieniu sprawy rodzice zgodzili się na wysłanie córki i następnego dnia syn gospodarza odwiózł nas wozem do stacji kolejowej.Tym razem nie mogłem dostać się do wagonu starą, wypróbowaną metodą, bo miałem bagaż w postaci babki, a ta znów była z walizą.Przyjechał pociąg.Spojrzałem po wagonach - naładowany.Ale jest jeden wagon, w oknach którego nie widać ludzi.To dla Niemców, ale ci mało podróżują takimi pociągami.Otwieram drzwi przedziału - pusty, więc włażę z walizą do środka, a za mną mój "załącznik".Ktoś wrzeszczy z peronu, że do tego wagonu nie można, ale nie będę przecież słuchał tego, co jakiś baran beczy.Gdy pociąg ruszył, wtedy dopiero zauważyłem, że ktoś siedzi przy oknie po drugiej stronie przedziału [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript