Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tichy! Nie mamy obrazu! Co się stało?- Nie macie o b r a z u.? - spytałem powoli.- Nie, przez czterdzieści sekund mieliśmy zakłócenia.Technicy myśleli, że to coś w naszej aparaturze, ale już sprawdzili.Tu wszystko gra.Patrz dokładnie, powinieneś je zobaczyć.Miał na myśli mikropy.Są małe jak muszki, ale w słońcu widać je rzeczywiście na dużą odległość, bo błyszczą wtedy jak iskierki.Powiodłem oczami po całej przeciwsłonecznej połaci czarnego nieba, ale nie dostrzegłem najmniejszego błyśnięcia.Zauważyłem za to coś innego, dziwniejszego.Zaczął padać deszcz.Rzadkie, małe, ciemne kropelki pojawiały się to bliżej, to dalej na piasku.Jedna oślizgnęła się po hełmie i nim spadła, zdążyłem ją chwycić.Był to mikrop, poczerniały, jak żarem stopiony w drobną grudkę metalu.Ten deszczyk wciąż padał, choć coraz rzadszy, kiedy powiedziałem o tym Wivitchowi.Po trzech sekundach usłyszałem przekleństwo.- Stopione?- Tak wyglądają.To było logiczne.Jeśli manewr z dziewczyną miał się powieść jako podważenie wiarygodności moich meldunków, Ziemia nie mogła nic widzieć.- Co z rezerwą? - spytałem.Mikropy znajdowały się pod bezpośrednią kontrolą teletroników.Ich ruchy nie zależały ode mnie.Na statku były cztery dodatkowe odwody mikropów.- Drugi rzut już wysłany, czekaj!Whdtch mówił tam do kogoś, odwróciwszy się od mikrofonu, słyszałem tylko dalekie głosy.- Wyrzucone dwie minuty temu - powiedział.Dyszał.- Wizja wróciła?- Tak.Hej tam, ile na telemetrach? Widzimy już Flamsteeda, Tichy, schodzą w dół.Zaraz i ciebie będziemy.co to jest?Pytanie to nie było wprawdzie skierowane do mnie, ale mogłem mu odpowiedzieć, bo znów zaczął padać deszcz stopionych mikropów.- Radar! - krzyczał Wivitch, nie do mnie, ale tak głośno, że doskonale go słyszałem.- Co? Rozdzielczość nie wystarczy? Ach tak.- Tichy.Słuchaj! Widzieliśmy ciebie przez jedenaście sekund, z góry.Teraz już znowu nic.Mówisz, że są stopione?- Tak.Jak na patelni.Ale ta patelnia musi być dobrze podgrzewana, bo to czarny żużel.- Spróbujemy jeszcze raz! Teraz z trenem.Znaczyło to, że za mikropami pierwszego rzutu poślą następne, aby obserwowały los lecących przodem.Niczego się po tych wysiłkach nie spodziewałem.Znali już mikropy z poprzednich zwiadów i wiedzieli, jak się do nich wziąć.Jakimś indukcyjnym podgrzaniem, strefą, w której każda metalowa cząsteczka rozpalała się od wirowych prądów Foucaulta.O ile pamiętam jeszcze moją szkolną fizykę.Zresztą mechanizm destrukcji nie był mi najważniejszy.Mikropy okazały się na nic, chociaż tak świetnie chronione przed radarowym wykryciem.Nowy, udoskonalony typ.Zbudowane na zasadzie owadziego oka, rozstrzelonego tak, że jego pojedyncze ommatidia - pryzmatyczne oczka - lecąc, zajmowały ponad osiemset metrów kwadratowych przestrzeni.Uzyskiwany obraz był holograficzny, trójwymiarowy, barwny i ostry nawet, gdyby trzy czwarte rzutu uległo oślepieniu.Widać Księżyc znał się doskonale na tych sztuczkach.Rewelacja niezbyt korzystna, chociaż można się jej było spodziewać.Jeśli w ogóle cokolwiek stanowiło dla mnie zagadkę, to tylko okoliczność, że wciąż poruszam się cały i nietknięty.Skoro tak łatwo przyszło im zdmuchnięcie mikropów, czemu i mnie nie mogli zdmuchnąć po wylądowaniu, kiedy nie udała się lustrzana zasadzka? Czemu nie przecięli mi łączności ze zdalnikiem? Telematycy twierdzili, że to praktycznie niemożliwe, bo kanał sterowania mieścił się cały w zakresie najtwardszych promieni kosmicznych.Była to niewidzialna igła, sięgająca od statku do zdalnika, tak “twarda", jak się wyrażali, że wrażliwa chyba jedynie na grawitacyjne przyciąganie “czarnej dziury".Pole magnetyczne, które potrafiło zgiąć czy rozerwać tę “igłę", wymagało dopływu mocy liczonej w biliony dżuli.Inaczej mówiąc, w przestrzeń między statkiem i zdalnikiem musieliby pompować jakieś mega- czy gigatony, utrzymywać niejako nad Księżycem rozpięty jak parasol ekran termojądrowej plazmy.Albo nie mogli, albo na razie nie chcieli tego zrobić.Być może ta powściągliwość nie wynikła z braku mocy, ale z rachuby strategicznej.W gruncie rzeczy nic dotąd nie zaatakowało na Księżycu zwiadowców, czy to automatów, czy ludzi.Zniszczyli się sami, skoro pierwsi użyli broni, strzelając do swego odbicia.Tak, jakby martwa ludność Księżyca postanowiła trwać w defensywie.Taktyka owa mogła przez pewien czas popłacać.Przeciwnik zdezorientowany to w strategicznej ocenie przeciwnik w gorszej sytuacji niż taki, który już wie, że go atakują.Z takim trudem obmyślona doktryna ignorancji jako gwarancji pokoju obracała się szyderczo i groźnie przeciw jej wynalazcom.Naraz Wivitch odezwał się.Trzeci rzut mikropów dotarł do mnie cało.Znów mieli mnie na swoich ekranach.Być może, pomyślałem, chcieli oślepić bazę tylko na czas fatamorgany z dziewczyną.Zresztą gubiłem się w domysłach.Choćby przez nasłuch radiowy musiały dochodzić na Księżyc wieści o rosnącym na Ziemi poczuciu zagrożenia.Nastroje paniki, wzniecane przez znaczną część prasy, udzielały się nie tylko opinii publicznej, ale i rządom.Wszyscy jednak pojmowali, że jeśli wznowią budowę termojądrowych rakiet dla uderzenia w Księżyc, będzie to zarazem oznaczało kres pokoju na Ziemi.Tak zatem albo bliski był atak skierowany w ludzkość, albo działo się na Księżycu coś zupełnie niezrozumiałego.Wiyitch wywołał mnie znów, by zapowiedzieć istne bombardowania mikropami.Miały przylatywać w kolejnych rzutach, fala za falą, nie tylko z mego statku, ale ze wszystkich czterech stron świata, bo postanowili uruchomić rezerwy zmagazynowane pod Strefą Milczenia.Nie wiedziałem dotąd, że tam są.Usiadłem w tej martwej pustyni i pochyliwszy się trochę do tyłu patrzałem w czarne niebo.Nie mogłem dostrzec statku, ale zobaczyłem mikropy jak małe roziskrzone chmurki, mknące i z góry, i od horyzontów.Część zawisła nade mną, wzdymając się, falując i błyszcząc niby rojowisko złotych muszek, igrających beztrosko w słońcu.Inne, tworzące odwody, mogłem zauważyć tylko chwilami, kiedy któraś z nieruchomo świecących gwiazd mrugała i gasła na mgnienie, przesłonięta obłokiem moich mikroskopijnych stróżów.Mieli mnie na wszystkich ekranach, z góry, en face i z profilu.Należało wstać i ruszyć w pochód, ale ogarnął mnie pełen zniechęcenia bezwład.Powolny, niezgrabny w ciężkim skafandrze, w przeciwieństwie do mikropów stanowiłem znakomity cel nawet dla strzelca z bielmem.Dlaczego właściwie miałem być czołem zwiadu, maszerując w tak nędznym tempie? Dlaczego mikropy nie miały stać się mymi lotnymi zwiadowcami? Baza zgodziła się na to.Zaszła zmiana taktyki.Roje złotawych komarów popłynęły nade mną szerokim frontem ku księżycowemu Uralowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript