Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tynkowa dłoń chwyciła chłopca wpół i zaczęła wlec korytarzem.Z całej siły zapierał się nogami, ale na próżno.Poczuł, jak drzazgi i tępe zardzewiałe gwoździe wbijają mu się w skórę, gdy dłoń zacisnęła chwyt, przezwyciężając jego opór.Twarz stwora wciąż tkwiła w drzwiach, jak korek w butelce.Wciskając się w otwór po wyrwanej framudze, zdeformowała swe toporne rysy i teraz przypominała pysk złośliwego trolla.Rozwarła usta, aby pochłonąć chłopca.Jake rozpaczliwie szukał klucza, chcąc posłużyć się nim jako talizmanem, ale przecież zostawił go w drzwiach.- Ty skurwysynu! - wrzasnął i z całej siły rzucił się do tyłu, robiąc salto, jakby skakał z trampoliny na olimpiadzie, nie zważając na potrzaskane deski, które wbiły w niego pazury drzazg.Poczuł, jak dżinsy zsuwają mu się nieco z bioder i dłoń dozorcy na moment rozluźniła chwyt.Jake ponownie się szarpnął.Dłoń zacisnęła się, ale dżinsy zsunęły się chłopcu do kolan i Jake runął plecami na podłogę.Plecak zamortyzował upadek.Palce puściły go, zapewne chcąc lepiej uchwycić ofiarę.Jake podkurczył nogi i kiedy stwór znów usiłował go złapać, kopnął z całej siły.W tym samym momencie dłoń szarpnęła go ku sobie i zdarzyło się to, na co chłopiec liczył: dżinsy (oraz pozostała tenisówka) zsunęły się z niego.Znowu był wolny, przynajmniej na chwilę.Zobaczył, jak dłoń obraca się na przegubie z tynku i popękanych desek, po czym wpycha jego spodnie do gęby.Jake pospiesznie wycofywał się na czworakach do zablokowanych drzwi, nie zważając na odłamki rozbitej lampy, chcąc tylko jak najszybciej odzyskać klucz.Prawie do nich dotarł, kiedy dłoń zacisnęła się na jego gołych nogach i znów zaczęła go ciągnąć.* * *W końcu uzyskał prawidłowy kształt.Eddie ponownie wsunął klucz do dziurki i zaczął przekręcać.Chwilowy opór.a potem klucz się obrócił.Eddie usłyszał zgrzyt zamka, szczęk odsuwanego rygla, poczuł, jak klucz rozpada się po spełnieniu swej funkcji.Oburącz chwycił gładką, ciemną klamkę i pociągnął.Miał wrażenie, że jakiś ogromny ciężar obraca się wraz z niewidoczną osią, że jego ręce nagle zostały obdarzone nadludzką siłą.I miał świadomość, że dwa światy spotkały się nagle, gdy otworzył przejście między nimi.Przez moment był oszołomiony i zdezorientowany, a spojrzawszy przez drzwi, zrozumiał powód: chociaż spoglądał z góry w dół, widział wszystko „w poziomie”.Przypominało to jakieś dziwne złudzenie będące wytworem układu pryzmatów i luster.Potem zobaczył Jake’a wleczonego po korytarzu zasłanym szkłem i kawałkami tynku, zapierającego się rękami, trzymanego za kostki przez gigantyczną dłoń.I ujrzał monstrualną paszczę oczekującą na chłopca, wydychającą białą mgłę, która mogła być dymem lub kurzem.- Rolandzie! - krzyknął.- Rolandzie, to do.Ktoś odepchnął go na bok.* * *Susannah poczuła, że coś podnosi ją z ziemi i okręca.Świat zawirował jak na karuzeli: wielkie głazy, szare niebo, zasypany kulkami gradu krąg.i prostokątny otwór w ziemi, wyglądający jak zapadnia.Wydobywały się z niego jakieś wrzaski.Demon szalał i szamotał się, teraz już pragnąc tylko uciec, ale nie był w stanie tego zrobić, dopóki go nie wypuści.- Teraz! - zawołał Roland.- Puść go, Susannah! Na twego ojca, PUŚĆ GO!Zrobiła to.Wraz z Dettą stworzyła w swoim umyśle pułapkę podobną do gęstej sieci, którą teraz przecięła.Poczuła, jak demon natychmiast umyka, pozostawiając na moment okropną, bezgraniczną pustkę.To uczucie natychmiast zastąpiła ulga oraz nieprzyjemne wrażenie zbrukania, zbezczeszczenia.Kiedy niewidzialny ciężar zelżał, ujrzała go - nieludzki kształt podobny do płaszczki, o wielkich wygiętych skrzydłach i czymś w rodzaju ostrego haka wystającego z dołu.Zobaczyła lub wyczuła, jak demon przemknął nad otworem w ziemi.Dostrzegła, że Eddie spogląda na niego szeroko otwartymi oczami, a Roland wyrzuca ramiona, żeby go pochwycić.Rewolwerowiec zachwiał się, o mało nie tracąc równowagi pod ciężarem niewidzialnego demona.Zaraz jednak odzyskał ją i trzymał go w objęciach.Wzmacniając uścisk, skoczył w drzwi i znikł.* * *Nagle białe światło zalało korytarz Rezydencji.Grad uderzał o ściany i odbijał się od połamanych desek podłogi.Jake usłyszał jakieś okrzyki, a potem zobaczył rewolwerowca.Ten „wpadł” do środka, jakby skoczył skądś z góry.Ramiona miał wyciągnięte, a palce splecione.Jake poczuł, że jego stopy wsuwają się w pysk dozorcy.- Rolandzie! - wrzasnął.- Rolandzie, pomóż mi!Rewolwerowiec rozplótł dłonie i natychmiast szeroko rozłożył ramiona.Zatoczył się w tył.Nierówne kły dotknęły skóry Jake’a, gotowe ją rozerwać i zmiażdżyć kości, lecz w tym momencie coś przeleciało mu nad głową, jak nagły podmuch wiatru.W następnej chwili kły znikły.Przytrzymująca go za kostki dłoń rozluźniła chwyt.Usłyszał przeraźliwy wrzask bólu i zdumienia, wydobywający się z pylistego gardła stwora.Ten krzyk jednak natychmiast ścichł, jakby wepchnięty z powrotem.Roland złapał Jake’a i postawił go na nogi.- Przyszedłeś! - zawołał chłopiec.- Naprawdę przyszedłeś!- Owszem.Dzięki łasce bogów i pomocy przyjaciół.Gdy dozorca znów ryknął, Jake zalał się łzami ulgi i przerażenia.Teraz cały dom kołysał się jak statek na wzburzonym morzu.Wszędzie wokół spadały kawałki drewna i tynku.Roland porwał Jake’a w objęcia i pobiegł do drzwi.Macająca na oślep tynkowa dłoń zahaczyła o jedną z jego obutych stóp.Zatoczył się i uderzył o ścianę, która znowu próbowała ugryźć.Roland odskoczył, odwrócił się i wyjął rewolwer.Dwukrotnie strzelił w miotającą się dłoń, rozbijając jeden z grubych białych paluchów.Za plecami uciekających twarz dozorcy zmieniła barwę z białej na purpurowo-czarną, jakby stwór się dusił - czymś, co uciekało tak szybko, że wpadło mu do gardła i utkwiło w brzuchu, zanim się zorientowało, co robi.Roland ponownie się odwrócił i ruszył do drzwi.Chociaż nie przegradzała ich już żadna widoczna bariera, na moment stanął w nich jak wryty, jakby natrafił na niewidoczną stalową siatkę.W następnej chwili Eddie chwycił go za włosy i pociągnął nie do przodu, lecz do góry.* * *Wychodzili - jak przychodzące na świat noworodki - na wilgotne powietrze; grad przestawał padać.Eddie był ich akuszerką, tak jak polecił mu rewolwerowiec.Leżał na brzuchu przy drzwiach, z rękoma opuszczonymi w dół aż po barki, zaciskając w dłoniach włosy Rolanda.- Suze! Pomóż mi!Żwawo przysunęła się do niego, sięgnęła i ujęła Rolanda pod brodę.Wyłaniał się z otworu, mając głowę odchyloną w tył, a wargi wykrzywione grymasem wysiłku i bólu.Eddie poczuł szarpnięcie i w jednej dłoni został mu tylko gruby kosmyk siwych włosów rewolwerowca.- Wysuwa się!- Ten skurwiel nigdzie.nie.ucieknie! - wysapała Susannah i szarpnęła z całej siły, jakby chciała urwać Rolandowi głowę.Dwie małe ręce wyłoniły się z otworu na środku kręgu i chwyciły za krawędź.Uwolniony od ciężaru Jake’a, Roland wystawił łokieć z drzwi i po chwili wydostał się na powierzchnię.Gdy to zrobił, Eddie wyciągnął Jake’a.Chłopiec upadł na plecy i leżał, ciężko dysząc.Eddie odwrócił się do Susannah, wziął ją w ramiona i zaczął obsypywać pocałunkami czoło, policzki i szyję.Śmiał się i płakał jednocześnie.Ona przywarła do niego, zasapana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript