Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taki porządek.Co innego wiedzieć jednak, co innego widzieć.Widzieć.tak.Widział siebie samego w identycznej celi, ale to tylko wtedy, kiedy będzie miał szczęście.Widział też siebie w rękach mistrza.Jak można? Jak można.Kolejny krzyk więźnia sprawił, że Zaan zerwał się z krzesła i pobiegł na górę wąskimi schodami.Przebył dwa piętra, o mało nie tracąc butów.Dopadł jakiegoś okna, może strzelnicy dla kusz i wystawił głowę, dopiero teraz mogąc zaczerpnąć świeżego powietrza.Oddychał głęboko, usiłując się uspokoić.Czy istniał zbrodniarz wart takiego losu? Taki był porządek.Taki był porządek rzeczy.Tylko on, żyjący w oddaleniu, w świątynnej izolacji, mógł spojrzeć na to z boku.— Panie — dowódca straży przestępował z nogi na nogę.Nigdy w życiu nie zdarzyło się, by wielki pan zachowywał się w ten sposób.— Skazaniec przyznał się.Powiedział, że zna żyjącego tu w porcie oszusta o imieniu.— Przyprowadź go — przerwał mu Zaan.— Ale.Panie! To straż miejska powinna.Zaan wyszarpnął z kieszeni sakiewkę.— Połowa tego, co widzisz, będzie twoja — warknął zduszonym głosem, bo znowu zbierało mu się na wymioty.— Przyprowadź go i niech mistrz spyta go o to samo, co tego tu — z trudem zaczerpnął nowy oddech.— Będzie jak każesz, panie — dowódca skłonił się, przygryzając wargę.Nie miał pojęcia, czy jego dozorcy zdołają schwytać sprytnego oszusta w porcie.Ale z kolei.Sakiewka była gruba i dobrze wypchana.Mógłby przecież pogadać z dowódcą straży w porcie.Połowa połowy to też dużo.Znacznie więcej niż nic.— Czekam w tawernie, w porcie — Zaan z trudem odkleił się od okna i ruszył w kierunku wejścia.— Odnajdziesz mnie.Nie oglądał się za siebie i starał się, w każdym razie w tym stopniu, w jakim było to możliwe, nie oddychać.Dopiero na zewnątrz otarł pot z twarzy.Stał dłuższą chwilę, usiłując się uspokoić.Zupełnie nieruchomo, poza jednym gwałtownym rytmem — wdech, wydech, wdech, wydech.Ruszył w głąb portu po zalanym słońcem polderze dopiero wówczas, kiedy uznał, że oczyścił płuca z więziennej woni.Odnalezienie drogi nie było trudne.W równym bruku, którym pokryte tu było niemal wszystko wykuto starannie wspaniałe drogowskazy.Dużych rozmiarów penisy wskazywały którędy do lupanarów, amfory informowały jak trafić do winiarni.Innych znaków uwiecznionych w chodniku nie było.Zaan wszedł do najbliższej tawerny, zdziwiony, że o tej porze jest prawie pusta.Widocznie zapełniała się dopiero wieczorem.Usiadł przy oknie, pozbawionym nie tylko szyby i framugi, ale i jakiejkolwiek okiennicy.Gospodarz nie pytał co gość, sądząc po stroju i bladej twarzy, pochodzący z daleka, chce zamówić.Bez słowa postawił przed nim naczynie do podgrzewania wody, mieszalnik i dzbanek wina.Zaan zignorował bogato rzeźbione naczynie i mieszalnik.Wziął się od razu za wino.Dopiero teraz rozejrzał się wokół.Ściany nie były bielone, miękki, wypolerowany piaskowiec pokrywały napisy, które pozostawili tu goście.Jedne ostrzegały przed oszustwami właściciela lokalu, wyjaśniały, co i w jakich ilościach dolewa do czego, inne były wyrazem obżarstwa i opilstwa — wieczną pamiątką, kogo i kiedy wyniesiono po tym, co zjadł lub wypił i, szczegółowo, co się później działo zarówno z osobą, jak i rzeczami, które zostały spożyte.Jeśli choć połowa inskrypcji była prawdziwa, rynsztok przy wejściu musiał być świadkiem nieprawdopodobnych scen.Jeszcze inne, wyskrobane w pośpiechu lub niewyraźnie, były ledwie czytelne: „Tu piłem i tu ugodzony sztyletem umieram.Nie siadaj do gry z nieznajomym.” albo: „Już widać strażników.Doniósł pewnie Ardon.Bracia wypijcie za moją pamięć, bo położę głowę pod topór”.Zaan duszkiem wychylił kubek wina i spojrzał za okno.Nie rozumiał tego miasta.Przytłaczało go swoim zgiełkiem, rozmachem, wspaniałością budowli i tym, paradoksalnie, że było tak sprzyjające, tak świetne, tak czarowne.Wspaniały port, błyszczące w słońcu białe mury, portyki, kolumnady.Więzienie i Biuro Handlowe niedaleko siebie.Jedno obok drugiego.Bogowie! Dlaczego nikt nie domyślił się, jakie naprawdę były zamysły twórcy Biura? Zaan był tam rano z pierścieniem Siriusa.Rządzący nim stary człowieczek zasypał go stosami papierów, trajkocząc bez przerwy, że wszyscy go ignorują, nikt nie docenia jego działalności, nikt nie wie, jak ważna jest w handlu informacja, że faktorie we wszystkich państwach ledwie zipią, bo brakuje pieniędzy, kupcy nie chcą płacić, książęta nie chcą płacić, Rada nie chce płacić, nikt nie chce płacić i z braku funduszy to wszystko nie ma sensu.Był zupełnie nieszkodliwy.Zaan zapewnił go, że pieniądze rychło się znajdą, i w dalszym ciągu ma mielić stosy zupełnie bezwartościowej informacji.Oczywiście nie użył wobec tamtego słowa „bezwartościowa” — staruszek, jego ludzie i jego handel mogli być świetną zasłoną.Drgnął, widząc biegnącego ulicą dowódcę więzienia.„Strażników już widać.Wypijcie za moją pamięć, bo.”.Opanował się i machnął ręką przez okno.Wychylił jeszcze jeden kubek wina i otarł usta.— Panie — dowódca straży, który wbiegł do środka, z trudem opanował oddech.— Złapaliśmy go.— Czy mistrz.— zawahał się.— Panie, on zaczął mówić, jak tylko zobaczył mistrza i tamtego drugiego.On.— Co powiedział?— Że zna większego od siebie oszusta, którego jeszcze nie złapali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript