Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słuchaj no, gówniarzu.– Ramone – powiedział ostrzegawczo Martin.– Przestań.Chwilowo Boofuls trzyma w ręku wszystkie atuty.Boofuls ukrył twarz w dłoniach.Cała trójka przyglądała mu się w milczeniu, wstrzymując oddech.Kiedy wreszcie ją odsłonił, na jego wargach widniał uśmiech.Jego śmiech zabrzmiał jak setka małych, dźwięcznych dzwoneczków.– Wszyscy wyglądacie na takich przerażonych! – wykrztusił.– Jesteście tacy okropnie, potwornie wystraszeni!Przez jedną szaloną minutę Martin zastanowił się, czy Boofuls nie robi z nich wszystkich durniów, czy naprawdę ma jakąkolwiek władzę nad Emiliem i czy zagłodzona panna Redd naprawdę pochodzi z drugiej strony lustra.Wtedy jednak Boofuls spojrzał na niego przelotnie i Martin ujrzał śmiertelny chłód jego oczu barwy płomienia spawarki i wiedział już, że fakt, iż to dziecko jest opętane przez Szatana, jest tak samo pewny jak to, że każdy człowiek ma za plecami swą własną śmierć.Boofuls podbiegł do Ramone i złapał go za rękaw.– Nie powinieneś się bać – powiedział.– Nie masz żadnego powodu do lęku, ani cienia powodu, dopóki będziesz pamiętał, ile czasu mnie nie było i czemu tu jestem, i to, że żaden człowiek, który kiedykolwiek zwrócił się przeciwko mnie, nie pożył wystarczająco długo, by móc się tym szczycić.Martin widział, jak w jego przyjacielu kipi gniew.Widział, jak zaciskają się jego pięści, jak nabrzmiewają żyły na szyi.„Nie, Ramone, na rany Chrystusa!”, błagał w duchu.Ramone spojrzał na niego.Jego oczy mówiły: „Do diabła z tym”, ale trzymał język na wodzy, uwolnił rękę z uchwytu chłopca, a nawet z wysiłkiem zdołał skrzywić usta w niezłej imitacji przyjaznego uśmiechu.– A teraz – oznajmił Boofuls – obiecałeś mi hamburgera, Martin.I musimy kupić pannie Redd coś do ubrania.Panna Redd lubi czarny kolor, prawda, panno Redd? Czarny, czarny, czarny! Czarne płaszcze, czarne spódnice, czarne jedwabne pończochy!Ramone podszedł do przyjaciela i położył mu dłoń na ramieniu.– Chyba odpuszczę sobie tego cholernego hamburgera, stary.Dasz sobie radę?– Jasne, nie ma sprawy.– Martin skinął głową w stronę Boofulsa i uśmiechnął się.– Wszystko będzie w najzupełniejszym porządku.– Big Maca, bez ogórka, dużą porcję frytek i do tego szarlotkę! – zarządził Boofuls.– Jasne – zgodził się Martin, jego głos zabrzmiał jednak bardzo słabo.Dostrzegł właśnie na podłodze małą plamkę krwi.Gęstej krwi tętniczej, wciąż jeszcze błyszczącej i wilgotnej.Najstraszniejszą rzeczą nie była jednak jej obecność, lecz to, że we własnym mieszkaniu, w samym środku dnia, nie miał odwagi spytać, skąd się tu wzięła.* * *Policja przybyła do Świętego Patryka o drugiej tego samego dnia, by zawiadomić ojca Quinlana, że ojciec Lucas nie żyje.– Znaleziono go w piwnicy, mniej więcej trzy godziny temu.Recepcjonista był tak naćpany, że nie pamiętał nawet, czy go tam wpuszczał.Jego ciało było zmasakrowane.Jakiś wariat, co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości.Ale co właściwie robił pięćdziesięciopięcioletni ksiądz w „Boskim Hollywood” tak późno w nocy? Jakby sam napraszał się kłopotów.Ojciec Quinlan wpatrywał się w śniade oblicze siedzącego naprzeciwko policjanta.Zastanowił się przelotnie, jak to możliwe, by taki człowiek mógł przynosić podobnie tragiczne wieści.Wyglądał bardziej na komika niż policjanta.Miał obwisłe policzki, okrągły, wydatny nos i włosy, które zbiły się z tyłu głowy niczym papuzie pióra.– Czy wie pan, jak zginął?Policjant donośnie pociągnął nosem i potrząsnął głową.– W tej chwili oglądają go lekarze.Ale był cały poszarpany.Dlatego właśnie twierdzę, że to sprawka wariata.No i oczywiście cała ta piwnica jest pełna szczurów.One także nieźle go doprawiły, dołożyły swoje trzy grosze.Ojciec Quinlan przytaknął.Czuł się dziwnie odległy, jakby tak naprawdę nic się nie stało.Widział z niezwykłą dokładnością każdy szczegół twarzy mężczyzny.Dostrzegł płatki łupieżu na kołnierzu jego jasnobrązowej sportowej marynarki.A jednak miał wrażenie, że wcale go tu nie ma.Nie, że śni – że jest nieobecny.– Nie możemy tylko zrozumieć – kontynuował policjant – co on robił w piwnicy najpaskudniejszej speluny w całym mieście? Ksiądz jak on?– Być może.– zaczął ojciec Quinlan, ale widząc, jak policjant szybko unosi brew, błyskawicznie się opamiętał – być może szukał tam starych mebli.Zawsze potrzebujemy krzeseł i stołów, wie pan, do naszych klubów młodzieżowych i kółek modlitewnych.– O tej porze, w nocy? – spytał policjant, wydymając z niedowierzaniem wargi.– To tylko przypuszczenie.Policjant zmarszczył brwi i zastanowił się przez chwilę.– Muszę pamiętać, żeby po drodze do domu kupić pieczeń i żeberka.Inaczej żona mnie zamorduje.– Jeśli coś mi się przypomni.? – powiedział ojciec Quinlan.– Jasne.Proszę dzwonić o każdej porze, tu jest numer.Niech pan prosi Hectora.Po prostu Hectora.Albo Fernandeza, to mój partner.– Jeszcze jedno.Czy ojciec Lucas miał może przy sobie jakąś paczuszkę? Zawiniątko w czarnej bibułce?Policjant wyjął z kieszeni notes, poślinił palec i zaczął przewracać kartki.– Portfel, klucze, trochę drobnych, chusteczka, to wszystko.Żadnej paczki.W samochodzie też nie.– No, cóż – odparł ojciec Quinlan, starając się, aby zabrzmiało to, jakby sprawa była całkiem błaha.– Może zostawił ją w domu.– Tak, to możliwe – zgodził się policjant [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript