[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zapewne ze zwykłego uporu chciałam koniecznie odnieść i tu zwycięstwo jak nad dzikiem.Lecz sądząc po skutkach, w wodzie miałam mniej powodzenia niż na lądzie.Była tak przejrzysta, iż częstokroć spostrzegałam w głębi cienie ryb olbrzymich (w porównaniu ze zwykłymi rybami, mniej ostrożnymi, bo czasem udawało się kilka złowić).Lecz ja albo nie znałam się na zakładaniu przynęty, albo te były zmyślniejsze niż pospolite ryby.Gdy trzeciego dnia szłam w dół rzeki, poczułam nagle, że ktoś mnie śledzi.Uczucie to było tak palące, iż sięgnęłam do noża Torossa, który nosiłam u pasa.Raz po raz zatrzymywałam się i rozglądałam w przekonaniu, że jeżeli wystarczająco szybko się odwrócę, to uda mi się zobaczyć jakąś twarz w lesie lub wśród zarośli.Ogarnął mnie taki niepokój, że zdecydowałam się wrócić do obozu i ostrzec swoich.Może jakiś zwiadowca wroga natrafił na nasze ślady? Jeśli tak, to już jesteśmy skazani na śmierć, chyba że uda nam się go pochwycić i zabić, zanim zaniesie wieść do swojego oddziału.Już zawracałam, gdy nagle krzew rozchylił się i ktoś wyłonił się z niego.W tej samej chwili chwyciłam za stal, gotowa się bronić.Uniósł w górę puste dłonie, jakby wiedział, co przemknęło mi przez myśl.Równocześnie zdałam sobie sprawę, że to nie wróg.Miał rozsznurowany i rozłożony na ramionach kaptur bitewny.Nie nosił żadnego kaftana ani kurty opatrzonej znakiem, a jego kolczuga i skórzane odzienie zdawały się wytarte i zmatowiałe, jakby z rozmysłem przyciemnione.Ale — gdy mierzyłam wzrokiem jego szczupłą postać, znieruchomiałam.Nie nosił butów, jego skórzane spodnie były spięte paskami i klamrami u kostek, a jego stopy.on nie miał stóp! Stał na racicach jak krowa.Widząc coś, co nie było możliwe, podniosłam wzrok do jego twarzy, prawie spodziewając się ujrzeć tam coś potwornego.Nic takiego nie zobaczyłam.Była to twarz mężczyzny, opalona słońcem i wiatrem: policzki nieco zapadłe, wargi zacięte.Nie był tak urodziwy jak Toross i.oczy nasze spotkały się.Mimo woli cofnęłam się o krok.Te oczy, podobnie jak nogi zakończone kopytami, nie były oczyma człowieka.Ciemnożółte, miały barwę bursztynu, którą nazywamy “maślaną”, a źrenice bardziej przypominały szczelinę niż krąg.Oczy nieczłowiecze.Gdy odsunęłam się od niego, zmienił się na twarzy — albo może mi się zdawało.Przypomniałam sobie nauki Damy Math (czyżby ona, zanim poszła do Norsdale, znała kogoś podobnego?) i nakreśliłam między nami znak w powietrzu.Uśmiechnął się, ale ten uśmiech wydał mi się gorzki, niemal krzywy, jakby żałował, iż rozpoznałam, kim jest: jednym z Dawnych.Po raz pierwszy odezwał się.— Pozdrawiam cię, pani.— I ja ciebie.— Zawahałam się, nie wiedząc, jak mam z należytą czcią tytułować Dawnego.Wreszcie powitałam go słowami, jakich użyłabym wobec kogoś równego mi stanem w dolinach:— Pozdrawiam cię, panie.— Nie usłyszałem, byś dodała “miłe to spotkanie” — ciągnął.— Czyżbyś, nie upewniwszy się, uważała mnie za nieprzyjaciela?— Uważam, że nie mnie ciebie oceniać, panie — odrzekłam szczerze, wierząc w to, jak i w to, że być może umie czytać w moich myślach.To dziecinna igraszka dla nich.Zdawał się zakłopotany.— Myślisz, że kim jestem, pani?— Jednym z tych, którzy rządzili tutaj, zanim moi dziadowie przybyli do High Hallack.— Dawnym.lecz.— Znowu pojawił się na jego twarzy ten smutny uśmiech.— Niech i tak będzie, pani.Nie powiem ci tak ani nie, boś mnie sama nazwała.Ale zdaje się ty i twoi znajdujecie się w niewesołym położeniu.Może będę mógł wam pomóc?Tak mało wiedziałam! Mówiono, że między Dawnymi zdarzają się tacy, co są życzliwi ludziom i czasami pomagają im.Byli też inni, rodem z Ciemności, których złośliwość mogła sprowadzić na człowieka śmiertelne niebezpieczeństwo.Ufność to cenny dar.Jeżeli pomylę się w wyborze, ucierpimy wszyscy.Lecz w jego postaci było coś, co zadawało kłam podejrzeniu, iż wyszedł z Ciemności.— Co możesz nam ofiarować? Chcemy iść do Norsdale, ale droga.Przerwał mi.— Jeżeli zamierzacie iść na zachód, to wiele tam niebezpieczeństw na drodze.Ale ja zaprowadzę was do miejsca, gdzie znajdziecie lepsze niż tu schronienie.Są tam owoce i zwierzyna.Patrzyłam w jego złote oczy, zakłopotana.Gdy tak przemawiał, chciałam mu wierzyć.Lecz nie byłam sama — miałam towarzyszy.A zaufać Dawnemu.Jego uśmiech zniknął, gdy się wahałam.Na twarzy odmalował się chłód, jakby wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją odtrąciła.Mój niepokój wzrósł.Może jest z tych, co pomagają ludziom, ale gotów obrazić się, jeśli odmówimy, i ściągniemy na siebie jego złość.— Musisz mi wybaczyć, panie.— Szukałam słów, które ułagodziłyby gniew, który — obawiałam się — ogarniał go.— Dotąd nie spotkałam się z.podobnymi tobie.Jeżeli nie zachowuję się jak powinnam, to jedynie z niewiedzy i nie miałam zamiaru cię obrazić.W dolinach znamy was tylko z legendy.Niektóre opowieści malują was korzystnie, w innych słyszymy o Mrocznych, którzy niosą nienawiść, nie przyjaźń.Stąd postępujemy ostrożnie w waszej obecności.— Ponieważ Dawni posiadają to, co wy nazywacie Mocą — powiedział.— Cóż, być może.Lecz ja mam wobec was tylko dobre zamiary, pani.Spójrz na to, co nosisz na piersiach, weź to w dłoń i podaj mi, abym mógł dotknąć tego koniuszkiem palca.przekonasz się, że mówię prawdę.Spojrzałam na kryształową kulę.Chociaż padało na nią jasne światło słoneczne, a nie poświata księżycowa, widziałam, że jaśnieje; zdawało się, że Gryf wewnątrz uwięziony przemówi za tym nieznajomym, bo tak dziwnie patrzył, jakby wszystko wiedział.Zrobiłam, jak mi polecił: zdjęłam łańcuch z szyi i podałam mu kulę na dłoni.Dotknął jej końcem palca zaledwie, a kula rozbłysła tak promiennie, że o mało jej nie upuściłam.W jednej chwili nabrałam pewności, że wszystko, co mówił, było prawdą, i że oto pojawił się ktoś, by nam pomóc.Czułam, że spadł mi ciężar z serca, choć tym większy stał się mój nabożny lęk
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|