Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie bądź szalona! - zawołał, ale teraz wydawał się trochę przestraszony.Patrzyli na siebie w milczącym napięciu.Usta Łucji były blade.Czuła, że serce trzepoce się w niej jak ptak w sieci.- Widziano cię dziś po południu na Maidenhall Street, idącego z jakąś dziewczyną pod rękę.- Ostatnie słowa wyrzuciła dysząc, brzmiały śmiesznie, całkiem zdławione - kulminacyjny punkt jej oskarżenia.Twarz jego wydłużyła się nagle.- A jeśli nawet? - powiedział przekornie.- To nie twoja rzecz.Nie zaprzeczył! Doznała uczucia wprost dojmującego cierpienia.- NIe moja rzecz? - spytała z wściekłością.- Na Boga, co ty wygadujesz? Masz przed sobą egzaminy, a tracisz czas na podobne idiotyzmy.I w dodatku nie mając w kieszeni ani pensa.- A czyjaż to wina?- To przechodzi ludzkie pojęcie - wybuchnęła.- Pokazywać się tak w biały dzień! Przecież.przecież możesz stracić stypendium, gdy się to rozniesie.To poniżające! Haniebne!- Co też ty wygadujesz? - krzyknął porywczo.- Przestań się tak miotać.Co ja złego zrobiłem?- Złego?- Tak, złego?Usta jej drżały, gdy spojrzała mu prosto w oczy.- Czyś ty oszalał? - zawołała gwałtownie.- Zapominasz o naszej sytuacji, o tym, że jesteśmy uwięzieni w tej nędznej dziurze! A ten paraduje sobie w najlepsze z jakąś pustogłową kreaturą po Maidenhall Street - lęk sprawił, że użyła zbyt mocnych słów dla określenia jego postępku - gdy ja haruję jak niewolnica, by go przepchać przez medycynę.Nie masz nic lepszego do roboty, jak tylko robić z siebie pośmiewisko?- Mnie, przepchać? - oburzył się, podchwytując jej słowa.- Sądziłem, że mam stypendium.- A czy nie odejmuję sobie każdego kęsa od ust dla ciebie? - ledwie dyszała.- Nie bądź taka ordynarna - rzekł z wyniosłą pogardą.- Co? - Jego ton, coraz bardziej przejmujący ją lękiem, pozbawił ją panowania nad sobą.Wyciągnęła rękę i wymierzyła mu potężny policzek.Odgłos silnego uderzenia rozległ się w pokoju, jak eksplozja.Piotr zachwiał się pod tym niespodziewanym ciosem i uczepiwszy się oburącz obrusa, ściągnął na podłogę przygotowaną do herbaty zastawę, która rozbiła się z głośnym brzękiem.Twarz jego śmieszna i zgnębiona była całkiem blada, a na policzku występował powoli czerwony odcisk palców Łucji.- Więc to tak? - wybełkotał.- Dobrze, teraz wiem, co sądzić.- Niezręcznie wyprostował się i starając się iść z godnością, przeszedł do swego pokoju, gwałtownie zatrzaskując drzwi.Popatrzyła za nim ze łzami w oczach, oddychając z trudem, jak po męczącej gonitwie.Nagle usłyszała szmer w przedpokoju.Wróciwszy do domu wzburzona, widocznie zostawiła drzwi otwarte i oto pani Finch rozglądając się bacznie, szybko weszła do mieszkania.- Miałam wrażenie.miałam wrażenie, że słyszę jakiś hałas - powiedziała Bessie, która od chwili zwierzenia Łucji własnej niedoli, jakby chciała wytropić podobne nieszczęście u sąsiadów.- Czy pani upadła? - spytała ciekawie.- Tak, potknęłam się - rzekła Łucja patrząc na tamtą jak w transie, a następnie uzupełniła swoje wyjaśnienie, czyniąc je jeszcze mniej wiarygodnym: - Potknęłam się o stół.- Czy pani chora? - wyjąkała Bessie.- Może pani coś przyniosę.- Już mi dobrze.- Z trudem wypowiedziała słowa, sztywno opierając się o stół.Pani Finch schyliła się i zebrała z podłogi nakrycie do herbaty - jedna filiżanka i talerzyk były stłuczone.następnie podniosła zaczerwienioną twarz i zaproponowała nieśmiało: - Może pani przynieść kieliszek wódki?- Nie! - Ruchem ręki Łucja odmówiła przyjęcia pomocy.- Proszę mnie tylko pozostawić w spokoju.Chcę być sama.- Ale.- nalegała Bessie, lecz coś w postawie tamtej obezwładniło ją nagle.Z wyrazem osłupienia w swej okrągłej czerwonej twarzy wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi niemal z poczuciem winy.Po wyjściu Bessie Łucja usiadła.Czuła się śmiesznie słaba, a ręce, które położyła na kolanach, drżały lekko.Siedziała tak przez kilka minut, potem wstała i napiła się zimnej wody.Z wolna twarz jej przybierała zwykły kolor.Zaczęła przyrządzać herbatę, ponownie nakryła stół, potłuczone naczynie wrzuciła do paki na węgiel i wreszcie, z bolesnym niemal wysiłkiem, całkowicie się opanowała.Wtedy podeszła do drzwi Piotra i zapukała energicznie.- Piotrusiu - zawołała cichym, opanowanym głosem - herbata!Nie czekając odpowiedzi, wróciła do kuchni, a po chwili denerwującego wyczekiwania ukazał się Piotr.Wszedł powoli, z rękami w kieszeniach, usta miał boleśnie zaciśnięte, a mimo jego wieku i wzrostu, na twarzy malował się wyraz dziecinnej rozpaczy i zgnębienia.Usiadł przy stole i w milczeniu zabrał się do jedzenia.Jej ręka, podająca mu filiżankę, była zupełnie spokojna.- Grzanki - rzekła wyraźnie, podsuwając mu półmisek.Długie milczenie.- Dziękuję, mamo - powiedział, z trudem żując gorącą grzankę, jak gdyby była z drewna.Ogarnęło ją głębokie i silne wzruszenie połączone z ogromną ulgą - gorąca fala uczucia ukryta pod pozornym spokojem.Oczy jej spoczęły współczująco na pochylonej głowie syna.Straciła panowanie nad sobą.Nie miała zamiaru upokorzyć go w ten sposób.To zwycięstwo było dla niej bardzo bolesne.Ale zrobiła to dla jego dobra, jedynie dla jego dobra, a może też dla swojego.Tak - dla ich wspólnego, ostatecznego dobra [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript