Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Macie diabelne szczęście; my nie mieliśmy nikogo, kto by nam tłumaczył, więc musieliśmy dowiadywać się wszystkiego w bardziej nieprzyjemny sposób.- Na jego twarzy odbijał się wyraz ironicznego rozba­wienia z obrzydzeniem.- Muszę przyznać, choć bardzo nie­chętnie przyznaję to czarodziejowi, że wy jesteście chociaż na wpół cywilizowani.Minęło już tyle czasu, odkąd widziałem ostat­nio cywilizowaną istotę, że gotów jestem zaprzyjaźnić się nawet z niewolnikiem.No, ale do rzeczy.Skłońcie się ładnie przed Jamalem.To wódz tych barbarzyńców, bardzo ważna osoba.A tak przy okazji, oni nazywają siebie Żelaznymi Ludźmi.Shana i pozostali skłonili się na tyle uprzejmie, na ile pozwa­lały im obroże i łańcuchy.Widok ten najwyraźniej rozbawił ich tłumacza, natomiast milczący elf nie zwrócił na to żadnej uwagi.- Możecie nazywać mnie po prostu Kelyan.Moje tytuły, jakie by one nie były, są guzik warte w domu, a tu się w ogóle nie liczą.Mój smętny towarzysz ma na imię Haldor.Trącił tamtego łokciem; Haldor spojrzał na nich przelotnie i chrząknął.- Shana, Keman, Mero i Kalamadea - przedstawiła Shana swoją grupę, wskazując na każdego po kolei i obserwując Jamala kątem oka.Przysłuchiwał się temu, a była pewna, że niewiele umyka jego badawczemu spojrzeniu.- Jamal chce wiedzieć, skąd przybyliście - ciągnął Kely­an.- To jego pierwsze pytanie.Shana myślała szybko, jak uniknąć mimowolnego doprowa­dzenia tych ludzi gdzieś w pobliże cytadeli.- Z północy - odparła krótko, machając ręką w tym kie­runku.- Rzeka.Był to spory kawałek terenu.Odpowiedź więc była na tyle mglista, że nie mogła stanowić użytecznej wskazówki.Z drugiej strony na tyle konkretna, że gdyby okazało się, iż ci ludzie hand­lują z Collenem, to powinna obudzić jakieś skojarzenie.Kelyan przetłumaczył, a Jamal przez chwilę rozważał odpo­wiedź, po czym zadał następne pytanie.- On chce się dowiedzieć, po co tu przybyliście.- Uśmie­chnął się drwiąco.- Zakłada, rzecz jasna, że jesteście szpiega­mi.On jest wodzem wojennym, podejrzliwość jest częścią jego obowiązków.Najlepiej trzymać się prawdy.- Szukamy ludzi, z którymi moglibyśmy handlować - Shana starała się robić wrażenie bystrej i nieszkodliwej.- Nie jesteśmy wojownikami, jeśli nie wierzysz, to obejrzyj nasze ręce, nie ma na nich żadnych blizn ani odcisków od miecza.Zajmujemy się hand­lem, w ten sposób zdobywamy to, czego potrzebujemy, i stale szukamy nowych ludzi, z którymi można handlować.“Nie żałujesz sobie, co?” - spytał ją w myślach Kalamadea.Kelyan prychnął z niedowierzaniem, ale przetłumaczył.Jamal wydał pomruk podobnego niedowierzania, po czym po­wiedział coś długo i skomplikowanie.Kelyan mało się nie zadła­wił; Haldor wyglądał na niezwykle oburzonego.- On chce wiedzieć, dlaczego wy, jasnoskóre demony, po­rzuciliście wojnę na rzecz handlu! Nie do wiary! On bierze was, mieszańców, za pełnej krwi elfów.Zanim Shana zdążyła się odezwać, Kelyan obrócił się z po­wrotem do Jamala, wyrzucając słowa z wielką szybkością, najwyraźniej pragnąc równie gorąco jak ona przekonać wodza, że nie są elfami.Ten jednakże nie miał zamiaru dać się przekonać.Nie przestawał pokazywać oczu i uszu Shany i obojętne, co Kelyan mówił, po prostu mu nie wierzył.W końcu potrząsnął głową i wyterkotał serię rozkazów.- Będziecie uwięzieni razem z nami - powiedział Kelyan z rezygnacją, a Haldor przybrał wyraz jeszcze większego obrzy­dzenia niż przedtem.- On chce, żeby zobaczył was kapłan Żelaznych Ludzi, a zanim to nastąpi, macie pójść z nami.No i dobrze, przynajmniej będę miał z kim porozmawiać.Zanim zdążył skończyć, z zewnątrz weszło dwóch wojowni­ków i podniosło ich łańcuchy, żeby wszystkich wyprowadzić.Naj­pierw zostali zabrani Kelyan i Haldor, a drugi wojownik popro­wadził Shanę i jej grupę.Wspaniały zachód słońca zabarwił zachodnią część nieba ko­lorami równie żywymi jak ubiory otaczających ich ludzi.Wojow­nicy zaprowadzili ich do pozbawionego jakichkolwiek ozdób wozu-namiotu znajdującego się tuż za centralnym kołem.Przy wejściu upuścili nagle łańcuchy na ziemię i odeszli, zostawiając całą szóstkę samą.Haldor obrócił się do wszystkich plecami i wspiął się do na­miotu, natomiast Kelyan nadal wykazywał, że chce z nimi roz­mawiać.- Podnieście łańcuchy - polecił - i wchodźcie do środ­ka.Mamy jedzenie i wodę, a słudzy wodza przyniosą później jeszcze więcej.Niech wam nawet nie przyjdzie do głowy użyć tego jako broni i próbować z tym uciekać - ostrzegł, gdy Shana zważyła łańcuch w ręce.- Ci ludzie zaprawiają się w walce na łańcuchy od chwili, gdy przestają raczkować.Złapią cię, zanim zdążysz oddalić się o dwa kręgi.Zostawiając cię tutaj, chcieli ci uzmysłowić, że sama odpowiadasz za siebie i że masz swobodę poruszania się w obrębie obozu, lecz jeśli spróbujesz ucieczki, to wierz mi, będziesz tego żałować.- Brzmi to tak, jakbyś doświadczył tego na własnej skórze - zaryzykował uwagę Mero, gdy Kelyan wspinał się po wąskich schodkach na wóz.Tamten poczekał z odpowiedzią, dopóki nie znaleźli się we­wnątrz namiotu, gdzie Haldor rzucił się na posłanie, pokazując im swoje plecy.- Powiedzmy, że widziałem, do czego są zdolni.Wnętrze było umeblowane prosto, lecz zdumiewająco wygod­nie.Materace, poduszki, stosy koców i dodatkowa pościel w koszach ułożone były pod ścianą okrągłego namiotu.Ze środka zwie­szała się lampa, rzecz jasna żelazna, a pod nią w płaskim pojemniku z piaskiem stał kosz z żarem.Kelyan wziął sobie poduszkę i usiadł na niej, zachęcając ich gestem do pójścia za jego przykładem.Mero jako pierwszy przyjął zaproszenie i usiadł obok elfiego lorda z wyzywającą miną.- Jesteś bardzo przyjaźnie do nas nastawiony - odezwał się do niego z gryzącą ironią.- Zmusza nas to do zastanowienia się, co się za tym kryje.Normalnie twoja i moja rasa zbytnio się nie kochają.Ciekaw jestem, jak to się stało, że tu skończyliście.Kelyan wzruszył ramionami.- Cóż to ma za znaczenie, czy jesteście czarodziejami czy elfami? Nie ma też znaczenia, kim ja jestem.Ani wy ani ja nie znajdujemy się u siebie.Wszyscy jesteśmy więźniami, więc jeśli macie chociaż połowę mocy, którą wam się przypisuje, to możecie przynajmniej w części uwolnić nas od ciężaru zabawiania tych barbarzyńców.Haldor chrząknął, lecz pozostał odwrócony plecami.- Zabawiania? - spytał zdumiony Keman.- W jaki spo­sób? Nie jesteśmy muzykami, czy czymś w tym rodzaju.- Pójdziecie z nami później, to zobaczycie - wyjaśnił Ke­lyan i zwrócił się znów do Mera.- Powiem ci prawdę, bo nie widzę, co bym mógł zyskać, kłamiąc.Obaj jesteśmy bezużytecz­nymi drugimi synami dworskich pieczeniarzy.Szczytem naszych możliwości jest tworzenie pięknych złudzeń.Wybraliśmy się na wyprawę w poszukiwaniu czegoś, na czym moglibyśmy zbić for­tunę, i oto co znaleźliśmy.- Wskazał na swoją obrożę i łańcuch.- Więżą nas tu już od dziesiątków lat.Nikt nie wie, gdzie jesteśmy, a nawet gdyby wiedzieli, nic by ich to nie obchodziło.- Mów za siebie - burknął Haldor, po raz pierwszy otwie­rając usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript