Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami było tak w istocie.Wielu przybywało na przy­kład do Wenecji lub Neapolu w drodze do Ziemi Świętej.Sądzili, że uda im się dostać miejsce na statkach pływających do Lewantu.Nie przewi­dzieli natomiast, że miejsca te są tak drogie.Poza tym istniało poważne ryzyko, że kupcy przewożący pielgrzymów sprzedadzą ich jako niewolni­ków muzułmanom.Po Morzu Śródziemnym pływali również piraci.Nie należy też zapominać o epidemiach, których roznosicielami bywali piel­grzymi wędrujący po Europie.– Zastanawia mnie jedna rzecz – powiedział Jacek.– Jeśli tak dobrze była zorganizowana opieka nad pielgrzymami, to czy istniały tak­że instytucje do opieki nad zwykłymi ludźmi, starcami lub kalekami? W tamtych czasach nie było rent ani emerytur.– Oczywiście opieka taka istniała.Nawet w naszym kraju, który był dość zapóźniony w stosunku do reszty świata, starcy i kaleki znajdowali się pod opieką Kościoła.W wielu miejscowościach zachowały się wzmianki o kaplicach bądź kościołach pod wezwaniem Świętego Ducha.To były kaplice szpitalne.W średniowieczu nie istniały właściwie szpitale jako takie, szpitalami nazywano przytułki dla ubogich i kalek.Częściowo utrzy­mywano je z datków władz świeckich i kościelnych.Niektóre wystawiali fundatorzy, za co na przykład raz w tygodniu odprawiano msze w ich intencji, a codziennie pensjonariusze zakładu mieli obowiązek modlić się za nich.– Codziennie? – zdumiała się Zosia.– Oczywiście.Przecież inwestor, gdy już wyłożył pieniądze, chciał mieć z tego konkretną korzyść.Och, tego typu przybytki miały wewnętrzne regulaminy i to bardzo rozbudowane.Plan dnia był rozpisany niemal do minuty.Msza poranna, modlitwy, msza wieczorna.A w zamian za to kąt do spania i jedzenie.Były też inne sposoby utrzymywania tych zakładów.– Orali chorymi w polu – zawyrokował Jacek.– No, niezupełnie – uspokoiłem go.– Chorzy i starcy, którzy jesz­cze jako tako się poruszali, wychodzili na miasto, by kwestować.– Żebrać, wujku – sprowadziła nas do ponurej rzeczywistości Zosia.– Żebrać, jeśli sobie życzysz.Jedni obchodzili zaprzyjaźnionych kup­ców, od których brali resztki nie sprzedanych towarów, zwłaszcza żywno­ści zdradzającej już objawy nadpsucia.Inni przed kościołami lub na ro­gach ulic prosili o datki.Zebrane pieniądze mieli obowiązek wpłacać do wspólnej kasy.Swego czasu profesor Jerzy Kruppe z Warszawy badał szpital we Fromborku.W jednym z pomieszczeń podczas rozbierania ceglanej posadzki znaleziono ponad dwadzieścia drobnych monet.Widać nie wszyscy traktowali ten punkt regulaminu wystarczająco po­ważnie – uśmiechnąłem się.– Za niektórych starców przebywających w lepszych warunkach płaciły rodziny.Taki pensjonariusz z reguły miał wówczas pojedynczy pokój.Czasami zdarzało się, że w szpitalach lądo­wali niedorozwinięci lub ułomni potomkowie możnowładców.– Stosowano tam jakieś lekarstwa? – zaciekawił się Jacek.– Oczywiście.Większe szpitale miały lekarzy opłaconych z kasy szpi­tala lub z kasy miasta.Lekarze dysponowali bogatym arsenałem środ­ków.W trakcie badań znajdowano mikroszczątki liści bukowych, buczyn, maku i ziół.– Buczyn?– Z orzeszków bukowych sporządzano mieszankę działającą osza­łamiająco.Z liści drzew gotowano napary moczopędne.Czasami przy długotrwałym ich stosowaniu usuwano bezoperacyjnie kamienie z nerek i pęcherza moczowego.Mak stosowano oczywiście przeciwbólowe.Z niedojrzałych makówek sporządzano środki zawierające do trzydzie­stu procent morfiny.Później doszło jeszcze opium, które do XIX wieku było cenionym środkiem przeciwbólowym.Oczywiście największe kło­poty były z zębami.– Dlaczego? – zdziwiła się Zosia.– Och, to proste.Nie znano wówczas szczoteczek do zębów ani pa­sty, natomiast ziarno na mąkę mielono na kamiennych żarnach.Taki chleb działał jak papier ścierny.Zdarzały się w nim także kamyki.Po pewnym czasie następowały uszkodzenia zębów, włącznie z otwarciem komór wewnętrznych.Nie było sztucznych szczęk, dlatego też kowale wyrywali zęby dopiero w ostateczności.Niespodziewanie dobiegł nas oddalony wybuch.– Wpakowali się na minę w grocie – wyjaśnił Adman, który zasłu­chany szedł obok nas.– Teraz naprawdę musimy przyśpieszyć.Każdy krok był coraz trudniejszy.Gdzieś w oddali zahuczał wirnik helikoptera.– Nie miałeś kiedyś ochoty zobaczyć prawdziwej wojny? – zagad­nąłem Jacka.– Miałem – powiedział ponuro.– No to się przyglądaj, żebyś miał co opowiadać kumplom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript