[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Niestety, samo zobaczenie niewystarczyło.Cord odepchnął Rogera w bok, ale krótkie, szerokie ostrze włóczni trafiło szamana tuż podprawym dolnym ramieniem. Niech to jasny szlag! Roger odbił się boleśnie od kamiennej ściany.I wtedy zobaczyłCorda. Niech to, kurwa, jasny szlag!Włócznia wbiła się głęboko w pierś szamana.Cord leżał na plecach, oddychał płytkoi trzymał nieruchomo jej drzewce, ale Roger wiedział, że ból musi być nie do zniesienia. Och, Cord jęknął, padając na kolana.Nie wiedział, co robić.Włócznia wbiła się aż posamo drzewce. Trzeba cię zabrać do doktora Dobrescu! Uciekaj! wykrztusił Cord. Natychmiast! Nie ma mowy powiedział Roger i spojrzał na Pedi.Benan szamana klęczała, trzymającna kolanach skrzyżowane zakrwawione miecze. Chyba oboje coś przegapiliśmy, co? Czy moja hańba nigdy się nie skończy? spytała gorzko Pedi. Odwracam się na chwilę,a tu. Pokręciła głową. Musimy ją wyjąć, bo zacznie ropieć. Ale jak to zrobimy, zacznie krwawić zaprotestował ostro Roger. Musimy zabrać go dolekarza. Cokolwiek zrobimy, Wasza Wysokość, zróbmy to szybko opowiedziała Kosutic. Drzwiotwarte, ale tylna straż nie utrzyma się w nieskończoność. Wez marines i oczyść wieżę warknął Roger, wyciągając nóż.Nawet mimomonomolekularnego ostrza, drzewce włóczni poruszyło się, kiedy ścisnął je mocno i zacząłpiłować.Szaman oddychał szybko i ociekał śluzem, ale jedyny dzwięk wydał dopiero przyostatnim szarpnięciu, kiedy drzewce się złamało zaskomlał cicho jak Pieszczura, kiedy żebrzeo jedzenie. Poniesiemy go powiedział Roger, odrzucając z wściekłością przecięte drzewce. My to znaczy kto? spytała Kosutic, kręcąc głową na myśl o dzwiganiu ważącegodwieście kilo szamana.Potem wzięła głęboki oddech. Tak jest, sir. Amunicja! Kto ma amunicję?! zawołał od strony drzwi Birkendal. Na dole czysto, aledostajemy ogień z drugiego piętra. Ja mam. Despreaux rzuciła mu swoją ładownicę. St.John, wez swoją sekcję i oczyśćciegórne piętra ciągnęła.Ja złapię Corda za jedną rękę, Pedi za drugą, Roger za jedną nogę,a druga będzie wisieć. Chim Pri nie żyje powiedział Roger, łapiąc szamana za nogę. Kto, do cholery, dowodziMardukanami? Plutonowy Knever! odparła Despreaux. Knever! Idziemy!Zobaczyła w grupie żołnierzy przy drzwiach uniesiony kciuk i złapała Corda za ramię.Dalej!* * *Poertena przeszedł nad zabitym Vashinem.Podłożył ładunek pod drzwi, szarpnął zapalnik,żeby odpalić lont, i rozejrzał się w półmroku za jakąś osłoną.Jego hełm rozjaśniał wszystko dosześćdziesięcioprocentowej widoczności w świetle dziennym, ale na sztucznie rozjaśnionymobrazie nie było cieni, co zle wpływało na ocenę perspektywy.Mimo to Poertena widziałwyraznie, że nie ma gdzie się schować.Przykucnął na prawo od drzwi, gdzie od dwóchkilogramów prochu dzielił go przynajmniej kawałek ściany.Ustawił hełm na pełną hermetyczność, skulił się najbardziej jak mógł i przycisnął do muruwieży, ale i tak fala uderzeniowa zatargała nim jak terier szczurem.Wielki plecak też niepomógł; podmuch wyrwał Poertenę z kryjówki i cisnął na kamienie.Marine pozbierał sięi potrząsnął głową, jednocześnie układając w myślach obraz sytuacji.Minusem było to, że nic niesłyszał, plusem zaś to, że w miejscu drzwi była teraz dziura.Nie miał dużo czasu na jej podziwianie.Poertena nigdy nie radził sobie dobrze z karabinem.Był świadom, że marine nie powinienprzyznawać się do tak haniebnej rzeczy, niemniej jednak był to fakt.A z karabinówwyprodukowanych w Przystani K Vaerna strzelał jeszcze gorzej.Dlatego, kiedy projektowałstrzelbę dla Honala, zrobił drugą dla siebie.Była o wiele mniejsza niż przenośna armata Vashina i krótsza niż normalna; miałapistoletowy uchwyt z drewna i trzydziestocentymetrową lufę.W magazynku mieściła tylko pięćnabojów i kopała jak muł, ale miała jedną podstawową zaletę dopóki trzymało się wciśniętyspust, strzelała przy każdym pompowaniu.Poertena zademonstrował teraz tę zdolność Mardukanom zbierającym się z podłogi zawysadzonymi drzwiami.Było ich więcej niż miał nabojów w magazynku, ale to go niepowstrzymało; pompował wściekle raz za razem, wypełniając pomieszczenie rykoszetującymołowiem, dymem i rozbryzgami krwi.Wreszcie iglica szczęknęła w pustej komorze.Poertena przeturlał się z powrotem do swojejkryjówki.Leżał tam, ssąc skaleczenie na dłoni, gdzie zadrasnął go jeden z rykoszetów, a potemprzeładował strzelbę.Na śliskich schodach pojawiła się wreszcie druga fala Vashinów. Teraz chyba wasza kolej, psy liniowe powiedział Poertena, ładując do magazynka ostatninabój. Zostawiłeś coś dla nas? Honal zatrzymał się przy dziurze i zajrzał do środka. Ilu ichtam było? Nie wiem. Poertena zerknął na drugą wieżę, gdzie na najwyższym piętrze znowurozbrzmiały strzały. Najwyrazniej za mało.Postanowił nie gapić się na wylot lufy bombardy wycelowanej ze szczytu drugiej wieżyw mur.Już raz wystrzeliła zmiatając całą pierwszą falę Vashinów, którzy mieli osłaniać jegopodejście z ładunkiem i obawiał się, że teraz jego też zmiecie.Załoga bombardy miała jednaknajwyrazniej ważniejsze rzeczy na głowie.Działo zadygotało, a potem potoczyło się w tył.W jego miejscu pojawiła się ludzka twarz. Birkendal, co ty tam, kurwa, robisz? zawołał Poertena. Zabieraj dupę na dół i zrób cośpożytecznego! Jasne odkrzyknął szeregowy. Spodziewać się wdzięczności od Pinopańczyka to tak,jakby spodziewać się dokładnie wydanej reszty przez K Vaernijczyka! Co to jest ta dokładnie wydana reszta ? spytał Poertena, po czym wzruszył ramionamii wszedł za Honalem w otwór.* * *Roger dzgnął mieczem przez otwarte drzwi i ruszył naprzód.W podstawie drugiej wieży po wewnętrznej stronie głównego barbakanu była dziura, a z górnych pięter słychać byłostrzały.Na południu, w mieście, wciąż toczyły się walki.Wyglądało na to, że Diaspraniei Vashinowie powstrzymują siły Kirsti gwardzistów uzbrojonych w pałki i garść żołnierzy armii , wydających się cięższym opancerzeniem i cięższymi włóczni.Ich broń przypominałarzymskie pilum, a żołnierze władali nią wprawnie, utrzymując równy mur tarcz i napierając nawyszkoloną przez ludzi piechotę.Diaspranie i Vashinowie cofali się, spychani przez liczniejszego wroga i tak byli stłoczeni, żez trudem używali karabinów.Było jednak oczywiste, że ani jedni, ani drudzy nie zapomnieli, żekiedyś walczyli wręcz Diaspranie wysunęli naprzód swoich tarczowników z asagajami.Taelitarna formacja zaczęła jako straż miejska, podobna do miejscowej, ale od tamtej pory rozniosłajuż dwie barbarzyńskie armie.Ramię w ramię z Vashinami, którzy wyciągnęli swoje lśniące,długie miecze, Diaspranie powstrzymywali napierające wojska Kirsti.Nie dość tego, za każdegopoległego zabijali przynajmniej trzech przeciwników.Ale miejscowych było wystarczająco dużo, by wytrzymać taki stosunek strat, a Rogerwidział nadchodzących ulicami następnych.Przełamanie obrony Diaspran i Vashinów było tylkokwestią czasu.Trzeba więc jak najszybciej wynosić się stąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|